poniedziałek, 26 listopada 2012

Legendarne kowadło -- Yashica Electro 35 GSN

Yashica ELECTRO 35 GSN 

 

Garść suchych danych

  Aparat małoobrazkowy Yashica Electro 35 GSN jest dość popularnym aparatem, jednak ponieważ w języku polskim jest dość mało artykułów na jego temat, pokusiłem się o tę skromną recenzję co się zowie.

  Aparat jest ostatnim reprezentantem linii dużych dalmierzy serii Electro. Pierwszy model o oznaczeniu Electro 35 został wypuszczony na rynek w roku 1966. Był on następcą aparatu Yashica Lynx (tako rzecze Zaratustra). Najważniejszą innowacją modelu Electro 35 było zastosowanie migawki COPAL sterowanej elektronicznie. Kolejne modele Electro 35 G, Electro 35 GS/GT i Electro 35 GSN/GTN wprowadzały kolejne ulepszenia konstrukcji jak choćby gniazdko PC, hot-shoe. Od modelu G montowany jest obiektyw COLOR-YASHINON DX, który "jest" skorygowany do stosowania filmów barwnych (był to zwykły chwyt marketingowy, tak jak obecnie filtry "digital"). Z kolei modele GS/GT wprowadzają użycie styków pokrytych złotem, przy marce aparatu pojawia się wówczas złota literka G, jako skrót od "gold mechanica".

  Pierwszy kontakt z rzeczonym aparatem miałem dzięki koledze Kangurowi. Pewnego razu poprosił mnie on o wylicytowanie tego aparatu na popularnym serwisie aukcyjnym. Wylicytowałem i na tym ów kontakt się zakończył. Powiem szczerze, że przeszedłem dość obojętnie obok Electro 35 GSN wówczas, jednak slajdowisko u Kangura przeźroczy wykonanych tym aparatem spowodowało, że zapragnąłem posiąść ten niepozorny aparacik. Na marginesie gdyby ktoś z Was znalazł gdzieś na Połoninach Bieszczadzkich Yashikę Electro 35 GNS proszę o kontakt. Myślę, że kol. Kangur jakoś się odwdzięczy za zwrot zguby.

Rodzina na swoim

  Jak napisałem w poprzednim rozdziale, kiedy zobaczyłem czarne jak na białym (slajd który oglądaliśmy u Kangura to była FOMA 100R) zapragnąłem mieć ów aparat. Po wylicytowaniu i otrzymaniu aparatu, okazało się, że kamera niedomaga. Szybki rekonesans po sieci World Wide Web objawił prawdę bolesną. Nabyłem aparat z rozciapcianą tzw. POD - pad of death. Na szczęście usterka okazała się być ławą do usunięcia w domowych warunkach. Po odzyskaniu sprawności przez aparat, mogłem się cieszyć "kultowym" dalmierzem z lat siedemdziesiątych.

  Zatem nie tracąc czasu przejdźmy do omówienia budowy aparatu Yashica Electro 35 GSN.

Fig. 1
Widok od przodu

  Patrząc na aparat od tak zwanego przodu widzimy obiektyw COLOR-YASHINON DX o ogniskowej 45mm i maksymalnym otworze przysłony 1:1,7. Jest to konstrukcja złożona z sześciu soczewek skupionych w cztery grupy. Przysłona o zakresie wartości f/1,7 - f/16 składa się z pięciu listków.  Na obiektywie znajduje się dźwignia samowyzwalacza, jest ona oznaczona czerwoną kropką. Nad obiektywem po lewej (naszej lewej, to znaczy teraz naszej lewej) stronie widzimy okienko światłomierza, natomiast po prawej widzimy okienko celownika. Centralnie znajduje się romboidalne okienko dalmierza. Szary prostokąt ze szkła trawionego pomiędzy okienkami dalmierza i celownika ma za zadanie podświetlenie ramki celownika. Aha, na lewo od okienka światłomierza widzimy symbol atomu, jest to ogólnie przyjęty symbol rodziny Electro, znajdziemy go także na lustrzankach Yashiki wyposażonych w elektronicznie sterowane migawki. Z kolei złota litera G obok nazwy Yashica oznacza, że aparat posiada złocone styki (gold mechanica).

Fig. 2
Górna pokrywa aparatu
  Idąc od góry, czyli od przodu omówimy najpierw obiektyw. Jako pierwszy widzimy pierścień wyboru tryby pracy. Znajdują się na nim trzy pozycje B - jak bulb, tj, tryb czasowy, AUTO - czyli tryb automatyczny, w którym aparat dobiera odpowiedni czas do zadanej przysłony i BŁYSKAWICA - tryb pracy z lampą błyskową.  Dalej oczom naszym ukazuje się pierścień przysłon, który oprócz ciągu wartości przysłony posiada oznaczenie w postaci strzałek, żółtej i czerwonej, a które odnoszą się bezpośrednio do wskazań światłomierza, o czym za chwilę. Widzimy tu także trzy piktogramy, słońca, chmury i okna, mają one za zadanie podpowiedzieć mniej rozgarniętym amatorom pisania światłem, jaki zakres przysłon jest adekwatny do zastanych warunków. Okno to oczywiście tak zwany indor, czyli chodzi o zdjęcia u cioci na imieninach. Najbliżej ciała znajduje się, oprócz koszuli, pierścień nastawy odległości, posiada on dwie skale w metrach (od 0,8m) i stopach (od 2,6ft). na pierścieniu zamocowane są dwa bakelitowe uchwyty, które po ujęciu kciukiem i palcem wskazującym lewej dłoni umożliwiają ostrzenie w pełnym zakresie odległości przy wykorzystaniu fizjologicznego ruchu tychże palców (ruch pierścienia to ca. 90º).

  Na górnej obudowie znajdziemy natomiast kolejno od lewej idąc korbkę zwijania powrotnego, stopkę lampy i akcesoriów z kontaktem "hot shoe", lampki światłomierza, kółko nastaw czułości filmu, spust migawki wraz z pierścieniem blokującym, dźwignię naciągu filmy i migawki razem i zusammen i na końcu okienko licznika klatek wraz z lampką kontroli poziomu naładowania baterii.

  Korbka zwijania filmu służy także do otwierania komory filmu, aby to uczynić należy wyciągnąć korbkę oporowo do góry, co będziemy mogli ujrzeć na jednym z dalszych zdjęć.
Stopkę lampy błyskowej można zdjąć, dzięki czemu uzyskujemy dostęp do śrubki odpowiedzialnej za regulację dalmierza bez konieczności zdejmowania górnej pokrywy aparatu.
Lampki światłomierza zatopione w czarnym bakelicie mają różne kolory, żółty i czerwony. Przy żółtej lampce, informującej fotoamatora o prawdopodobnym niedoświetleniu (SLOW) znajduje się strzałka w lewo. Insynuuje ona, że dobrze byłoby otworzyć nieco przysłonę, ponieważ czas dobrany przez aparat jest dłuższy niż 1/30s. Oczywiście przysłonę otwieramy przekręcając pierścień przysłon w lewo, co zresztą sugeruje żółta strzałka w lewo na tymże pierścieniu. Strzałka czerwona w prawo (OVER) sugeruje, że czas dobrany przez aparat jest krótszy niż 1/500s (jest to najszybszy czas migawki COPAL), co wymusza na użytkowniku przymknięcie przysłony, tj. przekręcenie pierścienia w prawo, jak wskazuje czerwona strzałka na pierścieniu przysłon. Strzałki są też widoczne w wizjerze aparatu, co powoduje, że cały proces kontroli ekspozycji może być wykonywany bez odrywania oka od wizjera, natomiast strzałki na obudowie mogą być wykorzystywane podczas fotografowania spod płaszcza, kiedy zależy nam na tajności całej operacji. Sposób ten wykorzystałem w Jarosławiu podczas fotografowania konwentu SF pod pobliską budką z piwem.
Blokada spustu migawki następuje po przekręceniu pierścienia tak, aby znacznik zrównał się z literą L.

Fig. 3
Tylna ścianka aparatu
  Na tym zdjęciu części aparatu, które widzimy to celownik, przycisk kontrolny baterii.

  Aparat Yashica Electro 35 GSN wyposażony jest w celownik typu Albada z podświetlaną ramką kadru. Ramka jest ruchoma, co zapewnia korektę paralaksy. Celownik w modelu który posiadam jest dość jasny, jaśniejszy niż w modelu 35 GS, który też był w moim posiadaniu. Ja jestem w stanie ustawić ostrość rzeczonym aparatem, przy wartości -1EV dla 100ASA. Pole celownika jest niebieskawe, natomiast plamka dalmierza jest żółta, co ułatwia ostrzenie.
Przyciśnięcie knopki testu baterii owocuje zaświeceniem się wspomnianej wyżej lampki w polu licznika klatek. Moc świecenia jest adekwatna do mocy baterii, zatem jeśli żaróweczka bździ ledwie, ledwie, znaczy że na spacer należy wziąć świeży zamiennik. Słowo o bateriach będzie za chwilę.

  Na obudowie znajduje się jeszcze numer seryjny. Zasadniczo nic on nie znaczy, chyba że prze tym numerem widnieje litera H tak jak w tym przypadku. Oznacza to, że aparat został złożony w Hong Kongu, ale z japońskich części. Częścią w całości montowaną w Japonii w tym przypadku jest tylko obiektyw, który wraz z płytką mocującą był dokręcany przez Chińczyków do ciała aparatu. Należy pamiętać, że w owych latach Hong Kong był kolonią brytyjską, co w pewnym stopniu gwarantuje jakość i trwałość montażu, ale zupełnie nie wiem dlaczego.

Fig. 4
Wnętrze komory filmu
  Na tym fotogramie widzimy sposób w jaki jest otwierana komora filmu z wykorzystaniem korbki zwijania powrotnego filmu.

Fig.5
Dolna pokrywa aparatu
  Z elementów widocznych na tym zdjęciu widzimy: przycisk umożliwiający zwijanie filmu, przez zwolnienie blokady, gwint statywowy 3/4'', pokrywkę baterii. Na obiektywie widnieje nazwa migawki (COPAL), a na obudowie jest wytłoczone miejsce proweniencji, tj. Hong Kong.
Pokrywa baterii jest przykręcana, a odkręcać i przykręcać ją najlepiej jest monetą o nominale ¥100 z 1974 roku, a w przypadku braku takiej trzeba się zadowolić dwugroszówką na przykład. Jako że wspomniałem wcześniej, teraz kilka słów o zasilaniu aparatu. W domyśle był on przewidziany do funkcjonowania z baterią rtęciową PX32 o napięciu 5,6V. Niestety baterie te są nie produkowane ze względu na zawartość rtęci. Najprostszą metodą zasilenia aparatu prądem, jest obecnie użycie baterii o rozmiarze 4LR44, która ma napięcie 6V. Ja osobiście używam baterii PX28 (2SR44), która jest baterią srebrową i ma napięcie 6,2V. Pewnie spytacie: "a jak w was z pomiarem, towarzyszu." ano dobrze, albowiem sprytny japoński konstruktor nakazał wlutować w obwód regulator  (dioda, a może tranzystor?)  napięcia, który obniża napięcie do 5,6V. Mnie możecie nie wierzyć, ale uwierzcie szwagrowi, który jest elektronikiem i wie co mówi na ten temat. A wie bo zaglądał i do aparatu i do serwisówki. Problemem jest tylko zablokowanie zdecydowanie mniejszej 4LR44 w komorze baterii, ale to można uczynić obwiązując ją szmatami i mocując dodatkową sprężynkę w pokrywce, lub dopychając baterię monetami, ale to jest bardzo nieprofesjonalne jednak.


Fig. 6
Widok skośny na lewy górny przód.

    Z elementów dotychczas nie omówionych, a może omówionych lecz nie widzianych mamy tu na prawej (w tym momencie prawej) ściance gniazdko PC dzięki któremu można połączyć, przy pomocy kabelka, aparat z lampą bez styku w stopce. Ponadto widzimy dźwignię samowyzwalacza w pełnej krasie. Samowyzwalacz naciąga się przesuwając dźwignie w dół, a zwalnia się (o ile migawka jest naciągnięta) głównym spustem migawki. Opóźnienie wyzwolenia wynosi około 10 sekund, co lepszy zawodnik zdąży w tym czasie wypić piwo, no może pół chociaż.


Fig. 7
Widok na prawy górny przód
  Na tym zdjęciu nie widzimy zasadniczo nic nowego. Jakby to powiedzieli starożytni Rzymianie, nie ma tu dla nas, żadnego nihil novi.

  Na tym możemy uznać omówienie morfologii aparatu Yashica Electro 35 GSN za zakończone. Gdyby jednak ktoś uznał, że coś pominąłem proszę o sygnał, uzupełnię opis w miarę możliwości, tudzież potrzeb.

Ulice jak stygmaty

Często można znaleźć w Internetach pytanie, czy ten aparat nadaje się na miasto, żeby z Fidelem iść po ciasto niezauważonym. Jest to pytanie dotyczące po prostu gabarytu. Wychodząc z kagankiem na przeciw  błądzącym w ciemnościach, wykonałem kilka zdjęć, dzięki którym będzie można porównać jak się ma pięść do nosa, a Electro 35 GSN do dwóch lustrzanek tradycyjnych, które posiadam.

Fig. 8
Porównanie rozmiarów aparatów Yashica Electro 35 GSN i  Minolta Dynax 5 z obiektywem Minolta Maxxum 1,7/50 - widok z góry
Fig. 9
Porównanie rozmiarów aparatów Yashica Electro 35 GSN i  Minolta Dynax 5 z obiektywem Minolta Maxxum 1,7/50 - widok z boku
Fig. 10
Porównanie rozmiarów aparatów Yashica Electro 35 GSN i Canon AE-1 PROGRAM z obiektywem Canon FD 1,4/50 S.S.C. - widok od przodu. Zdjęcie poniekąd nieadekwatne, powinienem był użyć obiektyw  Canon FD 1,8/50 S.C. w przypadku użycia obiektywu Canon nFD 1,4/50 lub 1,8/50, porównanie wypadłoby zdecydowanie na niekorzyść  Yashiki Electro 35 GSN.
Fig. 11
Porównanie rozmiarów aparatów Yashica Electro 35 GSN i Canon AE-1 PROGRAM z obiektywem Canon FD 1,4/50 S.S.C. - widok z boku. Komentarz j.w.

Fig. 13
Porównanie rozmiarów aparatów Yashica Electro 35 GSN i FED-5 z obiektywem Industar-61L/D 2,8/55 - widok z boku.


Fig. 14
Porównanie rozmiarów aparatów Yashica Electro 35 GSN i FED-5 z obiektywem Industar-61L/D 2,8/55 - widok od przodu.
Fig. 15
Porównanie rozmiarów aparatów Yashica Electro 35 GSN i Olympus OM-2n z obiektywem Zuiko Auto-S 1,8/50 - widok z boku.
Fig. 16
Porównanie rozmiarów aparatów Yashica Electro 35 GSN i Olympus OM-2n z obiektywem Zuiko Auto-S 1,8/50 - widok od przodu.


Krótka lekcja anatomii

 

Fig. 15
Mechanizmy ukryte pod górną obudową, od lewej: celownik, ruchoma ramka celownika, lampki światłomierza, przysłona światłomierza i pod nią koło przenoszące nastawy czułości filmu na przysłonę światłomierza.
  Na tym fotosie widzimy (od lewej) celownik - jest to strona od obiektu, ruchomą ramkę kadru - sprężynka odpowiada za jej powrót z miejsca A do B, dalej z kabelkami żaróweczki lampek światłomierza (w blaszce separującej żaróweczki od dalmierza znajdują się wycięcia z barwnym celuloidem, dzięki czemu podświetlone strzałki są też widocznie w celowniku), następnie widzimy przysłonę światłomierza (tu nastawiona na wartość 400ASA), pod nią znajduje się kółko z dziurkami, odpowiedzialnymi za zatrzymanie się mechanizmu na odpowiednich wartościach, ze sprzęgłem łączącym przysłonę światłomierza z kółkiem nastaw czułości filmu. Cały mechanizm działa w ten deseń, że ustawiając mała wartość ASA, przysłona się zamyka, powodując wydłużanie ekspozycji na skutek małej ilości docierającej do fotokomórki CdS. Przy ustawieniu wysokiej czułości, otwór się powiększa co powoduje dobieranie krótkich czasów migawki.
W szczelinie pomiędzy przysłoną światłomierza, a korpusem aparatu widać blaszkę na której znajduje się POD, dzięki czemu można skontrolować stan tej części bez konieczności demontażu całego aparatu.

Fig. 16
W gąszczu kabli, czyli znajdź rozciapcianą POD.
   Drugi i ostatnie zdjęcie anatomiczne przedstawia wnętrze aparatu podczas procedury wymiany podkładki śmierci, tj. pad of death, POD. Podkładka śmierdzi jest jednocześnie amortyzatorem i dystansem dla części, do której jest przymocowany suwak łączący światłomierz z pierścieniem przysłon i migawką. Część ta podczas zwalniania spustu migawki jest blokowana przez zatrzask w dolnej części aparatu, dzięki czemu, światłomierz jest wówczas odłączony od prądu. Naciągnie migawki i filmu zarazem, zwalnia zatrzask i element ów z siłą jednej z widocznych na zdjęciu sprężyn wali w POD. Z upływem czasu guma tracąc właściwości fizyczne odkształca się, przez co dystans, który powinien mieć grubość ca. 3mm, nie spełnia swej roli. Objawia się t najczęściej brakiem wskazań światłomierza, oraz niemożnością wyzwolenia migawki. Słychać co prawda delikatnie "klok" ale to nie to.

Pączki w maśle

  Jako że budowa aparatu została pobieżnie omówiona, należałoby się teraz zająć w tym miejscu podstawową obsługą aparatu. No może nie do końca podstawową, bo przecież uważny czytelnik i czytelniczka uważna, domyśli się jak włożyć baterię do komory, jak założyć film i tam dalej. Nadmienię jedynie, jako że okienko światłomierza znajduje się z dala od obiektywu, że stosując jakikolwiek filtr zmieniający ekspozycję, należy wprowadzić odpowiednia korektę przy pomocy pierścienia czułości. Ja tak używałem Yashiki z filtrem pomarańczowym. Z powodzeniem, gdyby ktoś pytał.

  No więc zdjęcia. Mając aparat gotowy do użycia, jeśli oczywiście nie wahamy się go użyć, kierujemy go w stronę interesującego nas obiektu i patrzymy na naszą ofiarę przez wizjer. Aby ustawić ostrość wiadomo, trzeba tak kręcić pierścieniem odległości na obiektywie, żeby obraz w żółtym rombie dalmierza pokrył się z obrazem w pozostałej części wizjera. Zresztą o wizjerze było już wcześniej. Następnie po naciągnięciu migawki i filmu zarazem, wciskamy spust migawki mniej-więcej do połowy. jeśli przy tej operacji w wizjerze nie zaświeca się żadna strzałka, znaczy że czas naświetlania mieści się w przedziale 1/30 - 1/500s. Niestety konstruktorzy nie postarali się o podgląd wartości przysłony i czasu w wizjerze, więc jeśli chcemy wiedzieć jaką przysłonę mamy ustawioną, musimy na nią tradycyjnie spojrzeć. Czasu dobranego nie poznamy nigdy, no chyba że na zasadzie: kręcimy pierścieniem przysłon tak, aby zaświeciła się któraś ze strzałek, a następnie klikając przysłoną, wracamy do poprzedniej wartości i przeliczamy czas. Metoda ta nie jest doskonała, bowiem migawka sterowana jest bezstopniowo. Tu jeszcze wspomnę o zakresie czasów. Najszybszy czas, tj. 1/500s jest niezmienny, czyli constans, natomiast czas najdłuższy zależny jest od wartości przysłony, na jaką akurat jest nastawiony aparat. Przy przysłonie 1:1,7 czas ten będzie ponoć wynosił około 5 sekund, natomiast przy przysłonie 1:16 może on grubo przekroczyć 1 minutę, choć mnie się wydaje (nie mierzyłem ze stoperem w ręku), że przekracza on zarówno dwie, jak i trzy minuty. Zatem kiedy mamy ustawioną ostrość (przez nas), przysłonę (przez nas) i czas (przez aparat) możemy zwolnić migawkę. Legenda głosi, że głośność (cichość) migawki w Yashice, zawstydziła niejedną Leicę, ale czemu się dziwić, kiedy w Yashice centralna migawka siedzi. Ponieważ nie mam Leiki, porównałem głośność migawki Yashiki z migawką FED'a, która do najgłośniejszych nie należy, ale mimo to i tak mnie ogłuszyła na chwilę. Oczywiście w tym, porównaniu Yashica  brzmiała niczym szmer strumyka.

  Na koniec powinienem napisać kilka słów o obiektywie. Ale co ja mogę napisać? No oprócz tego, że jest kapitalny. Po sieci krąży wiele anegdot, w których zawodowcy nie byli w stanie odróżnić zdjęć wykonanych Yashicą Electro 35 GSN od zdjęć wykonanych Leicą z Sumicronem. Może to i prawda, nie wiem, nie miałem możliwości porównać. Ale wiem jedno, obrazy rejestrowane Yashinonem 1,7/45 DX, zadowolą co wybredniejszych fotografów amatorów.

Należy również wspomnieć o uchwycie aparatu. O ile podczas kadrowania poziomego  żadnej nowej filozofii tu nie ma, o tyle podczas kadrowania pionowego, należy w sobie wykształcić nawyk trzymania aparatu spustem do dołu, tak aby go wciskać kciukiem.  Ja wiem, powiecie: bredzi! na stos z nim!, ale będziecie tacy zapalczywi dopóki nie spróbujecie trzymać aparatu w pionie po staremu. Zasłonicie sobie wizjer, dalmierz i co tam jeszcze chcecie i będzie płacz, lament i zgrzytanie zębatek.


W ten sposób powstały Karpaty, oraz pyszny makowiec.

A teraz pozwolę sobie na całkowicie subiektywne podsumowanie aparatu w punktach.

ZALETY, czyli minusy dodatnie:
  •     obiektyw jak żyleta, nie zastąpi tego żadna podnieta;
  •     światłomierz, który się nie kłania i nie klęka;
  •     cicha migawka, której nie wystraszy się kawka;
  •     kapitalna automatyka, nie tylko dla wuja sklerotyka;

WADY, czyli plusy ujemne:
  •     gabaryty, tego nie pomieści nawet beret zryty;
  •     światłomierz który z oddali mierzy, gdyż za morzem leży;
  •     możliwość wyboru wyłącznie migawki, przez co niejeden nabawił się czkawki:
  •     nieznajomość wybranego czasu, na to szkoda mi atłasu.

  Na tym pozwolę sobie zakończyć ten żenujący popis grafomański. Mam nadzieję, że ci którzy aparatu nie znali, w końcu go poznali, a ci którzy już go znali, w ogóle tego nie czytali. Miały być jeszcze zdjęcia poglądowe, ale jak zacząłem przeglądać skany, to doszedłem do wniosku, że nie nada, że szkoda taki chłam pokazywać. Aha, i przepraszam, za zakończenie, zmęczony byłem.

Dajcie spokój z tym ministrem

Fig. 17
Długi czas naświetlania i cicha migawka, to nie zawsze najlepsze połączenie.
Na zdjęciu Długie Pobrzeże, Gdańsk.
Skan negatywu. Aparat Yashica Electro 35 GS

fuji neopan acros 100@100
rodinal 1+100  23*C  17'30''
0-1'+2x/4'
Fig. 18
Nieznane flagi znanych państw. Klapadocja
Skan slajdu. Jakiegoś kodaka.
Fig. 19
FSO 1500, dawniej FIAT 125p.
Skan negatywu.

hp5+ 400@400
hydrofen 1+3  22*C  15'30''
0-1'+4x/4'
Fig. 20
Kolejny zlew powszedni. A w poniedziałek do kieratu
Aparat Yashica Electro 35 GS, skan negatywu - Konica Centuria 400.
Niech trąby Waszych słoni, nigdy nie trafią na kaktusy.

piątek, 23 listopada 2012

Miałeś chamie złoty róg, miałeś chamie czapkę z piór...

...ostał ci się ino... dług!


Canon AE-1 PROGRAM z 1,4/50SSC już poszedł, reszta na KOREX'ie sobie wisi.
Adios, c'est la vie!

poniedziałek, 19 listopada 2012

Aureola Ferentza

  Co można robić w listopadową noc kiedy się nie ma telewizora? Można na przykład "wybuchnąć" powstanie. Ja taki wybuchowy jak pewien chorąży nie jestem, wyciągnąłem więc Kolegę na nocny plener. Najpierw pojechaliśmy sfotografować czelabińska. Ja wlazłem w błoto, jak się okazało nadaremno, kadr się nie udał, więc go nie pokażę. Pokażę za to ten udany:
...a w Charkowie...

przyszła świnia prosto z błota
  No dobra, pokazałem także ten nieudany, w sumie nie mam nic do ukrycia, a że podoba mnie się mordka czelabińska, to nie mogłem się powstrzymać. Wszak to nie zdrowe przecież.

  Kiedy już stwierdziliśmy, że nie mamy czego szukać na polu za miastem, pojechaliśmy szukać kadrów w mieście. Jako że byliśmy nieco niezdecydowani, udaliśmy się na tak zwanego pewniaka, świeżo oddaną kładkę dla pieszych. Mimo późnej pory tłumy nieprzebrane. Aż dziw brał człowieka, że nie stali knechci ze straży grodzkiej i za bileta nie pobierali. Moc wrażeń spowodował, że zapomniałem przy zmianie obiektywu zmienić przysłonę. Cóż dwie klatki jak krew w błoto, znaczy piach. Ale kiedy już się otrząsnąłem, wziąłem i klika klatek trzasnąłem. Oto one:

aureola Ferentza - druga Europa

aureola Ferentza - żandarm i kosmici

aureola Ferentza - morza tropikalne

aureola Ferentza - prawą!

aureola Ferentza - towarzysze! obywatele!

aureola Ferentza - kawał prostej

  I to wszystko. W sumie i tak dużo, bo na pierwszy rzut oka, obiekt niby z potencjałem, jakoś marnieje po dogłębnym przyjrzeniu się. Nie wiem, może w gdyby noc była lipcowa, a nie listopadowa, bardziej by nam się chciało? Cóż, trzeba będzie sprawdzić, ale to dopiero na wiosnę.

Dane techniczne:
Bronica EC-TL, Nikkor H-C 2,8/75 (CzTZ), Zenzanon MC 2,8/50 (aureola)
Kodak TRI-X 400@400, Ilford ID-68 (samorodny) 1:1, 21°C 10'00'', 0-1'+4x/1', 1520/1
skany negatywu, Epson V700, vuescan, gimp 2,6

środa, 7 listopada 2012

Split grading -- metoda rozdzielonych kontrastów

   Wymyśliłem sobie. A co? Że opiszę sobie, językiem ezopowym, metodę rozdzielonych kontrastów. No ale samo wymyślenie nie wystarczy, trzeba coś więcej. Siedzę sobie tedy i tak myślę, jak by to opisał Ezop? Jaką przypowieścią okrasiłby ten wywód? Jakie zwierzątka zaprzągłby, aby opisać publiczności tajniki mieszania kontrastów? Nie wiem, ale podejrzewam że osły.

  Mianem wstępu, o co chodzi? Otóż chodzi w tej metodzie o to, że mając papier zmiennokontrastowy, naświetla się go dwoma różnymi filtrami, jednym filtrem odpowiedzialnym za niski kontrast i drugim, odpowiedzialnym za kontrast wysoki. Ja posługuję się dwiema skrajnymi nastawami głowicy kolorowej meochrom II, tj. żółtą o wartości 180 (00) i purpurową o też o wartości 180 (5). W moim przypadku taka filtracja wystarczy w zupełności, ale jeśli ktoś ma inne potrzeby niż ja, to może spróbować z filtracją mniej radykalną.

  Postaram się teraz przedstawić pokrótce drogę do uzyskania powiększenia metodą rozdzielonych kontrastów na przykładzie zdjęcia wykonanego na filmie efke kb100@100, wywołanego w hydrofenie W-17. Powiększenie zrobiłem na papierze ilford x-press, wywołanym w patersonie acugrade 1:9. Jeśli chodzi o hardware, to był to powiększalnik opemus 5 z głowicą kolorową meochrom II i z  obiektywem durst neonon 2,8/50.

  W pierwszej kolejności szukamy czasu dla filtracji 00, w moim przypadku jest to filtracja żółta o wspomnianej wartości 180. powinniśmy uzyskać coś mniej więcej takiego:


  Pasek naświetlałem skokiem co 0,5 s, przy przysłonie f/11. Można się wahać między dwiema sekundami, a dwiema i pół sekundy (skan jest nieco ciemniejszy niż powiększenie, dlatego ja wybrałem piąty, mimo że tu wygląda lepiej czwarty), dlatego dla pewności lepiej wykonać pasek, na którym porównamy odwzorowanie świateł (bo o nie tu w tym przypadku chodzi) i tedy na 100% zdecydować o czasie naświetlania. Kiedy mamy już czas ów, dla spokoju naświetlamy próbkę przekrojową. Ja ten krok pominąłem, czego obecnie żałuję, bo nie pokażę, jak wyglądałoby zdjęcie naświetlone tylko z filtrem żółtym. Próbki z samą purpurą też nie mam, co czyni mój wpis mało merytorycznym. Kiedy już się do tego przyznałem, możecie skończyć lekturę i pójść na gorącą czekoladę, bo chłodno dziś jakby. Ale wracając do tematu, teraz przechodzimy do znalezienia czasu naświetlania cieni, do czego wykorzystamy filtr purpurowy ustawiony na wartość 180 (5). Po pierwsze naświetlamy próbkę przez filtr żółty w czasie znalezionym przed chwilą (tutaj 2,5 s), zanim poparzyliśmy usta czekoladą na gorąco. Teraz nie ruszając papieru, ani powiększalnika, zmieniamy filtr na purpurowy (tu głowica kolorowa ma przewagę nad filtrami w szufladzie, bo cały proces można przeprowadzić bez zbytniego szarpania powiększalnikiem) i naświetlamy próbkę (już naświetloną przez filtr żółty). Dobrze zostawić jest jeden pasek tylko z filtracją miękką, u mnie jest on pierwszy z lewej:


  W tym wyjątkowym przypadku, przysłona i skok pozostały bez zmian, tj.: f/11 i 0,5 s. Na powyższym pasku do porównania pozostaje nam czas 1,5 s i 2,0 s. oczywiście należy, w razie wątpliwości, wypróbkować. Ja się zdecydowałem na dwie sekundy i nie żałuję.

  Kiedy zdecydowaliśmy już odnośnie ekspozycji, sprawdzamy czy wszystko leży na swoim miejscu, nożyczki, ołówki, gumki recepturki, jednym słowem wszystko. Jeśli tak, to wkładamy papier i naświetlamy go w takiej kolejności, jak robiliśmy próbki, tj. najpierw filtracja żółta, potem purpurowa. Odwrócenie kolejności naświetlania może dać inny kontrast, niż ten który wypróbkowaliśmy (sprawdzone własnym okiem i szkiełkiem). Oczywiście krok ostateczny, też możemy poprzedzić paskiem testowym, a w przypadku dużych powiększeń powiem nawet, że musimy. W moim przypadku, wybranym na użytek tego wpisu, zdjęcie jest tak wybrane, żeby sprawiało jak najmniej kłopotów, dlatego to co wybrałem, od razu naświetlałem, ale w innym przypadku... Tak czy siak, końcowe powiększenie wygląda mniej więcej tak:

Marco Cippolini is back
OM-2n, Zuiko 1,8/50
efke kb100@100 hydrofen w-17
x-press fomatol h

  Zdjęcie może się jawić jako zbyt ciemne, ale jak pisałem, skaner pociemnił je bez pytania. Dla porównania skan negatywu:



  Na deser dorzucę jeszcze skany trzech innych odbitek wykonanych metodą rozdzielonego kontrastu. Wszystkie wykonane na papierze tetenal vario RC 310, wywołane w patersonie acugrade.




  
  Dziękuję za uwagę i pozdrawiam.

PS. Za jakiekolwiek zniszczenia w ciemni, uszczerbek na zdrowiu, zmarnowane ryzy papieru i przelane hektolitry wody autor nie bierze odpowiedzialności i basta!
PPS. W przypadku powiększania na barytonie pamiętajcie, że papiery barytonowe po wyschnięciu są ciemniejsze niż kiedy są mokre. W tym przypadku bez suszarki ani rusz. Tylko uważajcie, żeby żonina suszarka nie wpadła do wywoływacza, lub co gorsza utrwalacza, żona się zdenerwuje, obrazi i po co Wam to? Ogólnie w tym przypadku kobitki mają lepiej.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Ładuj działo, ładuj broń!

Canon AE-1 PROGRAM


  Pewnego dnia, znudzony posiadaną ówcześnie i do tej pory cyfrówką, pomyślałem sobie "a może by kupić coś na film?". Miałem co prawda minoltę dynax 5, ale przejrzawszy ceny obiektywów na popularnym serwisie aukcyjnym i takie tam, stwierdziłem, że chyba lepiej będzie kupić coś jakby canona ae-1 program. Tak też zrobiłem.

  Canon AE-1 PROGRAM pojawił się w 1981 r. jako następca modelu AE-1.  Nowością w porównaniu z poprzednikiem, było dodanie trybu PROGRAM, który wcześniej pojawił się w modelu A-1. Model AE-1 PROGRAM posiadał podobnie jak i A-1 możliwość wymiany matówki (przy czym matówki można było wymieniać własnoręcznie), tylnej ścianki, możliwość podpięcia motoru, pracy z lampami dedykowanymi w trybie automatycznym.

Fig. 1
Widok trochę od przodu, a trochę od lewej.
  Na zdjęciu tym widzimy aparat z obiektywem Canon 1,4/50mm S.S.C. (super spectra coating), jest to stare mocowanie FD, dla którego charakterystycznym jest aluminiowy pierścień twist-off. Mocując obiektyw dokręca się pierścień, korpus obiektywu nie obraca się. W obiektywach z mocowaniem nFD (new FD) pierścienia się pozbyto na rzecz blokady z przyciskiem. Obiektywy te podczas mocowania przekręca się w całości. Po prawej stronie pod korbką zwijania powrotnego widzimy zaślepione gniazdo PC, pod nim dwa guziki, jeden pamięci pomiaru (AEL), drugi włączający światłomierz (taka alternatywa dla półwcisku spusty migawki). Pod nimi, dość niewidoczna dźwignia podglądu głębi ostrości. Dźwignia posiada blokadę, co jest pomocne przy mierzeniu światła z obiektywami z bagnetem FL. A na marginesie dodam, że zawsze mam problem, z lewej czy z prawej. Na przykład kupując tanie wino w sklepie na Litwie, nie wiedziałem czy pani sklepowa, jak po wiem, że chcę black curranta z lewej, potraktuje to lewo, jako swoje lewo, czy moje lewo. To taka mała dygresyjka.


Fig. 2
Widok bardziej od przodu niż od prawej.
  Z tej strony mało co widać. Widać na przykład zdejmowalny uchwyt, pod którym znajduje się komora baterii. Zasilanie w tym przypadku stanowi bateria 6V 4LR44 lub ekwiwalent. Ja używam baterii PX28 tj. srebrowej (4SR44). No i widać zacny napis S.S.C. który daje +100 do lansu w otoczeniu onanistów sprzętowych.

Fig. 3
Spód aparatu
  Na powyższym zdjęciu widzimy bardzo nudny spód aparatu. Elementy to: gwintowana zaślepka sprzęgła motor drive, przycisk odblokowujący zwijanie filmu, gwint statywowy i styki łączące aparat ze wspomnianym napędem.

Fig. 4
Równie nudna i banalna ścianka tylna aparatu.
  Uważny czytelnik walcząc z ziewaniem zauważy tu: wizjer w którym widać 94% kadru zarówno w pionie, jak i poziomie przy powiększeniu 0,83x w nieskończoności, kieszonkę na kartonik z filmu też zobaczy, oraz jeden element, który zasadniczo przynależy do górnej sfery, tj. okienko selektora czułości filmu.

Fig. 5
Widok od tak zwanej góry.
  Teraz recenzja nabierze rumieńców, bowiem mnogość elementów powala na kolana. Ponownie od lewej idąc widzimy wspomnianą wcześniej korbkę zwijania filmu, służąca również do otwierania komory filmu, następnie jakby niżej znajduje się blokada wspomnianego uprzednio pierścienia czułości, który jest w całości schowany pod czarnym kołnierzem, a czułość widać w okienku od tyłu. Obok blokady znajduje się wskaźnik płaszczyzny filmu, a nad nim przycisk kontroli baterii. Po wciśnięciu owego przycisku, z trzewi aparatu wydobywa się przerywany pisk, im bardziej naładowana bateria, tym szybciej piszczy aparat. Przy dwóch piśnięciach na sekundę, należy przygotować zapasową baterię i bez niej z domu się nie ruszać. Na środku widzimy obudowę pryzmatu z ulokowaną tamże gorącą stopką. Oprócz centralnego styku znajduja się na niej dwa dodatkowe styki, dzięki którym aparat i lampa komunikują się w trybie automatycznym. Zmieniając fronty całkowicie od prawej strony znajduje się dźwignia włącznika z trzema nastawami: L - wyłączony, A - włączony, S - samowyzwalacz. Dalej po lewo jest spust migawki z klasycznym gwintem wężyka, za nim okienko licznika klatek, a pod nim dźwignia naciągu filmu. Tu czas na ciekawostkę. Licznik cofa się podczas przewijania filmu, co oznacza, że można by przewinąć film do interesującej nas klatki i naświetlić ją w tak zwanej multiekspozycji. Pytaniem jest tylko, z jaką dokładnością licznik odlicza wstecz. Ostatnim elementem do omówienia tu, jest pokrętło nastaw czasu. W tak zwane oczy rzuca się zielony napis PROGRAM. Po wybraniu tego reżimu, aparat dobiera czas do zadanej przysłony, a po ustawieniu na obiektywu pierścienia przysłon na zieloną literę A, aparat pracuje w całkowitym automacie, tj. sam wybiera przysłonę i adekwatny do niej czas. Można też ustawić na automatykę na obiektywie, a samemu kręcić kołem czasów. Wówczas aparat dobierze przysłonę do zadanego czasu. Jest to o tyle wygodne, że w wizjerze widzimy wartość przysłony, a koło można kręcić palcem wskazującym, bez odrywania aparatu od oka.

Fig. 6
Widok od przodu z zaglądnięciem do komory lustra.

  Podsumowując, jest to bardzo przyjazny dla użytkownika aparat. Jasny duży wizjer, nieomyłkowy światłomierz, delikatnie kłapiące lustro, powodują że aż się chce wziąć urządzenie i fotografować. Ale są też minusy, na przykład aparat nie funkcjonuje bez baterii, najdłuższy czas to tylko 2 sekundy, czy to w manualu, czy też w automacie (pomijając rzecz jasna reżym B). No i minus technologiczny, czyli tak zwana "canon asthma" powodowana przez wysychanie smaru w mechanizmie podnoszenia lustra. Objawia się ona zwalnianiem pracy migawki i piskiem, zaniedbanie problemu i nienasmarowanie na czas zaowocuje permanentnym zablokowaniem mechanizmu. Minusem, i to poważnym, jest też dla mnie brak korekty naświetlania, przez co w trybie automatycznym (A lub PROGRAM), trzeba albo radzić sobie przyciskiem pamięci pomiaru (AEL) lub zmieniając wartość ASA na kole nastaw.

  Tak czy siak polecam ten aparat, co spowodowane jest nie tylko urokiem osobistym aparatu, ale także i zacnymi szkłami do niego dostępnymi.

  Pozdrawiam i do zobaczenia następnym razem. Może nawet szybciej niż się spodziewacie.

piątek, 2 listopada 2012

Drugie koty za płoty

Zgodnie z obietnicą, podzielę się z Wami odczuciami na temat receptury Ilforda ID-68.
Bez owijania w bawełnę, tudzież inne włókna naturalne, ani w syntetyczne, zaiste jest to drobnoziarnisty wywoływacz. Dane mi było porównywać m.in. średnioformatowego acrosa wołanego w ultrafinie plus z wołanym w ID-68 i powiem Wam jestem w tak zwanym szoku, ten wołany w ID-68 był bardziej powabny. Podobnie ma się rzecz z małoobrazkowym HP5+. Niestety wywoływacz posiada pewien minus, pracuje dość kontrastowo, choć między Bogiem, a prawdą wszystko wyjdzie w praniu, czyli na papierze, bo na skanerze to sobie można.

A teraz przejdźmy od słów do czynów. Oto kilka kadrów z filmów wołanych w skromnie opisywanym wywoływaczu:

Bullroarer

Bulba

Pij bracie, pij

Purchawka

Purchawki

Narośl
Powyższe kadry były wykonane na ACROSie 100@100, wołane w ID-68 1:1 wg. schematu:
fujifilm neopan 100 ACROS @100
ilford id-68 1:1
21°C 10'45''
0-1'+4x/1'








W ruchu
Gramofon Nr 1
Gramofon Nr 2
 Makro zegarkowe wołane wg. schematu:
ilford hp5+ 400@400
id-68 1:1
21,5°C 10'15''
0-1'+4x/1'


Purchle
Samotnik
Kapelutek w kapeltku

Narośl

Makro grzybowe wołane wg. schematu:
ilford hp5+ 400@400
ilford id-68 1:1
21°C 10'45''
0-1'+4x/1'

Pozdrawiam i mówię: "do zobaczenia wkrótce".