czwartek, 25 kwietnia 2013

советские ногтей

     Przeszukując szufladę biurka, mając nadzieję, że znajdę coś innego, znalazłem dwa rosyjskie pióra, które noszą wdzięczną nazwę AR3. Niestety nie uraczę Was opowieścią w jaki sposób wszedłem w ich posiadanie, albowiem zupełnie tego nie pamiętam. Mogę jedynie napisać, że pióra zostały kupione najprawdopodobniej w 1992 roku we Lwowie. Ukraina była już niepodległym państwem, ale na ulicach i w sklepach czuć było sowiet pełną gębą. Ale nie ważne, było minęło.

     AR3, czyli po rosyjsku АР3 (АР3 2 602 03 ТУ 25-03.1995-83) to skrót od rosyjskiej nazwy pióra wiecznego, tj. "авторучка". Pióro zostało wyprodukowane w Moskiewskiej Fabryce Przyborów Piśmienniczych im. Sakko i Vanzettiego (МНПО "Оргтехника" МЗПП им. Сакко и Ванцетти). Sama fabryka powstała w 1920 r. i była pierwotnie własnością Armanda Hammera, amerykańskiego Żyda, syna emigrantów z Odessy. Fabryka produkowała w tym czasie ołówki. Sam Hammer to też ciekawa persona, potentat, magnat i przyjaciel wszystkich, od Lenina począwszy sowieckich przywódców (łącznie z Gorbaczowem), oprócz Dżugaszwiliego. Hammer znał się też z Reaganem, oraz z rodziną Gore. Chwilę mi zajęło znalezienie, kim byli Sacco i Vanzetti, ale i to udało się rozszyfrować, ale o tym później.


     Pióro fabrycznie było zapakowane w plastikowe etui z przeźroczystym wieczkiem. W etui oprócz pióra znajdowała się instrukcja oraz trzy naboje.



     Mam dwie wersje pióra, różniące się wykończeniem skuwki. Jedna jest z polerowanej stali we wzorek roboczo przeze mnie nazwany bibułka papierosowa, druga natomiast jest wykonana ze szczotkowanej stali. Ta ze stali szczotkowanej chyba jest nieco późniejsza, ale o tym później.


    Pióro stylistycznie ascetyczne. Nie ma żadnych ozdobników, dosłownie nic. Przyrząd wykonany jest z czarnego tworzywa, nie wiem jakiego. Znaczy puka metalicznie. Jeden Kolega pisał jaki plastik puka metalicznie, ale nie za bardzo wiem, gdzie teraz tego szukać. Sekcja zakończona jest chromowanym pierścieniem. Niestety sowieckie chromy zawsze były marnej jakości i na jednym piórze, pod wpływem mieszanki potu i atramentu, chrom wziął i sczerniał. A może to nie chrom? Nieważne.
 

     Tu pióro jeszcze przed "naprawą" skuwki. To co widać między skuwką, a korpusem, to element trący skuwki, który ją unieruchamia na sekcji.


     Korpus pióra jest nieznacznie szerszy od sekcji, dzięki czemu skuwka wie gdzie się zatrzymać, NO PASSARAN!


     Długość pióra skutego i rozkutego, mniej więcej taka sama. No jak widać na zdjęciu różnica wynosi 1,2cm.



    Na końcu skuwki klejnot z czarnego bakelitu, który jednocześnie jest śrubką przytrzymującą klips. Jak widać oba egzemplarze różnią się między sobą tłoczeniem klipsa. Dodatkowo klips na skuwce szczotkowanej ma o wiele słabiej wybite logo firmy. To sugeruje, że pióro jest młodsze, bowiem w sowietach matryce do tłoczenia były używane aż do końca. Zauważyłem to już dawno temu, porównując widelce z Brześcia. Skuwki siedzą na sekcji bardzo ściśle, dzięki temu pióro nie wysycha i pisze od pierwszego dotknięcia, ale niestety zdarza się i tak, że jeśli za szybko ściągnie się skuwkę, wtedy kropla atramentu wypełza na stalówkę. Na szczęście sekcja pozostaje czysta.
 


     Na szczęście pod skuwką większych różnic nie ma. Stalówka z niepolerowanej stali, z zupełnie innym logo. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że skuwki do Moskwy jechały z Doniecka, tak to niestety w ZSRS było. Na marginesie polecam Wam książkę Tiziano Terziano "dobranoc panie Lenin".







    Stalówka oznaczona jest liczbą 5,5, symbolem RЦ i logo firmy, która ją wyprodukowała (chyba). Stalówka pisze cienko, jest twarda, jak gwóźdź - jakakolwiek próba nacisku na stalówkę nie rozchyla skrzydełek, ale podnosi całą stalówkę na spływaku, co kończy się potopem babilońskim. Co do spływaka, to powiem że niewiele widziałem spływaków, ale te są wyjątkowo niesymetryczne. Ale może tak właśnie ma być? Stalówka pisze cienko i gładko. Atramentu daje mimimalnie, co przy szybkim, ale na prawdę szybkim, a nie jakimś fiu-bżdziu, pisaniu kończy się przerywaniem. U mnie najczęściej się to przytrafia podczas parafowania, kiedy że tak to ujmę, nacieram stalówką, niczym sowieci na Łuk Kurski.



     Pióro zasilane jest z naboi БЧ22 (ТУ 25-0308.046-83). Na zdjęciach widoczne są dwa naboje z datami produkcji lipiec i listopad 1987 r. Nie pamiętam już jakiego koloru był oryginalny atrament, ale na bank jakiś niebieski.



    Same naboje, mimo rzekomego internacjonalizmu bolszewików, już takie internacjonalne nie były. Na rodzinnym zdjęciu z nabojem watermana, widać jak na dłoni, a właściwie na macie olfy, że średnica wejściowa rosyjskich nabojów jest zdecydowanie większa. Aby internacjonał się zmieścił w AR3, trzeba by mu spiłować mordkę, ale to by było bez sensu, bo człowiek cały by się powalał atramentem.



    Pióro w porównaniu do innych piór przeze mnie posiadanych, jawi się dość małym. Jest nieznacznie mniejsze od herlitza tornado i znacznie mniejsze od twsbi 580. Mimo wszystko w dłoni leży dość wygodnie, choć centymetr więcej na długość by nie zaszkodził.

     Ogólnie uważam to piórko za dość udany wyrób. Zwłaszcza kiedy weźmie się pod uwagę cenę, tj. dwa ruble.


     Na koniec próbka pisma:


Dziękuję z uwagę i pozdrawiam Was staropolskim:
Tally Ho!

oryginalnie recenzja pojawiła się na forum: http://www.piorawieczneforum.pl/index.php?/topic/2955-ar3/

środa, 10 kwietnia 2013

Do piór wiecznych atramenty, kałamarnic ekskrementy

  Dawno, dawno temu miałem pióro. Był to hero, numeru nie pamiętam, ale mam go nadal. Gumka co prawda się nie klei, ale rurka zmieniła konsystencję, a także przestałą być rurką, a stałą się pokręconym paskiem. Przyznaje szczerze, że nie wiedziałem, że plastikowa rurka może przejść taką transmutację. Ale cóż dawne dzieje. Potem miałem jeszcze kilka różnych piór. Zasadniczo z niższej półki, powiedzmy między kartoflami, a brukwią. Były to tłoczkowy koh-i-noor (podobnież został ostatnio wyrzucony podczas porządków), jakieś polskie i sowieckie wynalazki na naboje, herb 330, pelikan gallery (?), parker vector i ostatnio herlitz tornado classic. Pomyślałem jednak ostatnio, żeby sprawić sobie coś poważniejszego niż pióro dla gimbazy, dostępne w każdym (niemalże) hipermarkecie. W efekcie tego stałem się posiadaczem TWSBI Diamond 580 Clear, ze stalówką EF (ekstra fajna - jak pragnę podskoczyć!).


   Założenia przed zakupem były przejrzyste, jak kupione przeze mnie pióro. Miało być to pióro w wersji demonstrator i w cenie do 500zł. Ostatecznie, po wyeliminowaniu pelikana M200, za szeroko ganiony brak powtarzalności jakości, stanęło na diamencie. Pióro produkowane jest w Tajwanie, a sprzedawane głównie w USA, co w dobie tak zwanej globalizacji i ogólnodostępnej sieci WWW nie stanowi raczej problemu.


  Po rozpakowaniu paczki oczom naszym ukazuje się proste, rzekłbym ascetyczne pudełko z brązowej tektury, opatrzone pieczęcią firmy. Pudełko skrywa etui skrzętnie zabezpieczone pianką PU oraz instrukcję obsługi z erratą. 



  Samo etui przypomina mi opakowanie sowieckiego pióra na naboje, które kupiłem kiedyś we Lwowie chwilę po rozpadzie Sowietów. Oczywiście to które mieści pióro TWSBI jest bez porównania lepiej wykonane.


  Po drugiej stronie znajduje się etykieta, która ewidentnie przedstawia model 530/540. Po wyjęciu białego elementu plastikowego, znajdziemy ukryty pod nim olej silikonowy do uszczelek oraz kluczyk, dzięki któremu będziemy mogli rozłożyć nasze pióro na części pierwsze.


  Pióro w pudełku jest sprytnie blokowane przy pomocy azjatyckich dyb dla piór wiecznych. Po podniesieniu zasuwek dyb możemy w końcu wyjąć pióro i cieszyć się z rozkoszy obcowania z pięknym przedmiotem, jakim jest pióro TWSBI Diamond 580 Clear.


  Dzięki instrukcji obsługi dowiemy się jak napełnić pióro atramentem, jak je rozkręcić, jak je skręcić, jak wymienić stalówkę. Dowiemy się też czym się różnią modele 530/540 od modelu 580. A różni się dwoma chromowanymi pierścieniami, jednym na sekcji i drugim na korpusie przy pokrętle tłoka.


  Czyta się tu i ówdzie, że pióro jest futurystyczne, że to jakiś ajpod wśród piór. Bzdura! Pióro garściami czerpie z wzornictwa art-deco. Gdyby nie było wykonane z przejrzystego akrylu pies z kulawą nogą by się nim nie zachwycił. Nie żeby pióro mnie się nie podobało, wprost przeciwnie. uważam po prostu niektóre opinie za mocno przesadzone.


  Pióro gabarytowo jest dość duże i ciężkie, o ile można powiedzieć że dwadzieścia kilka gramów to jakiś wyjątkowy ciężar. Na ten ciężar składa się między innymi dość pojemy zbiorniczek na atrament. Na moje oko będzie to jakieś 2,5ml. 


  Rozmiary pióra budzą lęk w pierwszej chwili. Człowiek patrzy i ma przed oczami Wałęsę, podpisującego porozumienia sierpniowe, zastanawia się, czy przypadkiem nie będzie tak wyglądał. Ale nie, podejrzenia są całkiem bezpodstawne. Pióro gracko leży w dłoni, nie ciąży, no chyba że ktoś wpadnie na pomysł, żeby skuwkę zatknąć na pokrętle tłoczka, ale piszę szczerze, że to nie jest najlepszy pomysł. Zresztą skuwka jest gwintowana, co dodatkowo utrudnia jej umocowanie na nieodpowiednim krańcu.


  Zakupione przeze mnie pióro posiada stalówkę EF. Pisze ona bardzo cienko, aczkolwiek dość mokro. Stalówka lekko drapie papier, przy czym nie wiem na ile to wina stalówki, a na ile mojej ręki przywykłej do herlitza. Aha, czytałem w necie, że Azjaci robią cieńsze stalówki niż adekwatne  europejskie, ale powiem, że tu tego nie zauważyłem. Linia jest cienka, ale porównując ją do emki herlitza, jest taka jak należy. Zresztą jak mi to wyłuszczył kolega Jarek, TWSBI montuje europejskie stalówki, dlatego zasada sprawdzająca się u innych azjatyckich producentów, tu się nie sprawdza.. Stalówka jest dość elastyczna, nawet po przyłożeniu dość niewielkiej siły rozszerza się, dzięki czemu można lekko flexować. Oczywiście nie jest to flex z prawdziwego zdarzenia, ale zawsze to coś. Inna sprawa, że TWSBI sprzedaje luzem stalówki, które można w domowym zaciszu wymienić samemu. Można kupić jeszcze stalówki: F, M, B oraz italiki 1,1mm i 1,5mm.



  Pióro zdecydowanie większe od herlitza tornado classic.


  Większe i grubsze.


  Ale od herlitza my-pen już mniejsze. 


  Taki klasyczny zestaw, fomatone chamois (wołany w gevaert G.262) i wieczne pióro.

  Na koniec dwa papierki zapisane przy użyciu TWSBI Diamond 580 i atramentów watermana (nowe nazewnictwo).




Jeśli chodzi o ocenę końcową, to muszę jeszcze ją przemyśleć, ale już teraz mogę napisać, że gdyby ktoś mnie pytał jakie kupić pióro, to poleciłbym właśnie ten model.

piątek, 5 kwietnia 2013

Chiński akrodeon dla karzełków, czyli skośnoooka mewa.

Hǎi ōu 203 aka Seagull 203

Wiedziony ciekawością i lenistwem i słabością chwilową przymuszony, postanowiłem kupić swego czasu średnioformatowy aparat dalmierzowy produkcji Chińskiej Republiki Ludowej marki hǎi ōu 203 aka seagull 203 aka mewa 203. Wybór padł na ten akurat aparat, bowiem był dalmierzowy i był miechowy i kojarzył mnie się z mientolowymi papierosami marki mewa, które paliłem na tyłach kasyna wojskowego w Lublinie, przy al. Racławickich, dzięki uprzejmości koleżanki mojej z klasy. Aha, i podobnie do wspomnianych wyżej cygaretów, nie kosztował fortuny, jak o niebo lepsze mientolowe salemy z miasteczka (dla niepoznaki) Eastwick.

Aparat był produkowany jakoś od lat 60. i jego konstrukcja została prawdopodobnie zgapiona z jakiegoś przedwojennego, albo powojennego aparatu. Jakiego? Nie wiem, nie wnikałem, a nawet gdybym wniknął, nie napisałbym ponieważ właściciele oryginału zaraz by mnie tu wezwali w szranki i konkury, aby wyższości aparatki swej dowieść. Więc aby nie doprowadzić do zamieszek watah zbrojnych na ulicach Stolnicy co się zowie, przejdę do skromnego opisu aparatu w tytule wymienionego.


Tu widzimy aparat, który klapkę zamknąwszy, wstydliwie kryje się przed voyeurystą obleśnym w naszej osobie. Na górze widzimy pokrętła jakieś, które poddamy obdukcji kilka akapitów niżej. Niżej na frontonie widzimy po lewo okienko dalmierza, po prawo okienko celownika lunetkowego, a pomiędzy niemi pierś swą dumnie wypina mewa bojowa, od którego imienia aparat imię wziął, a gdyby kto zapomniał, gdyż stetryczałym sklerotykiem jest, przypominam, że cały czas mowa o seagullu 203.


Ale wystarczy młodą dziewoję mile połechtać, a wypuszcza swą trąbę niczem komarzyca krwi samczej spragniona, miech rozciąga niczem lwowski andrus swój akordeon i takie tam różne skojarzenia frywolne. Prócz miecha, kuźnię kowalską na myśl przywodzącego, widzimy migawkę z wbudowanym obiektywem, a może nawet na odwrót. Migawka nazwy pozbawiona, jakoby to legendarny Gallus Anonimusem zwany był, ale już na obiektywie widzimy oznaczenie S-111-2, które gdyby coś znaczyło, zostałoby przeze mnie rozszyfrowane i ku radości gawiedzi dostarczone. Migawka otwiera się w zakresach czasów 1s - 1/300s oraz B jak balon. Za każdym razem migawkę musowo naciągnąć dźwigienką z zielonym oczkiem. Sam obiektyw to prawdopodobnie na 99,9% tryplet o ogniskowej 75mm i otworze względnym 1:3,5. Najmniejszy otwór przysłony wynosi 1:22.


 Po drugiej stronie widzimy dokładnie to samo, tylko że z drugiej strony. WRÓĆ!!! A przepraszam, widzimy tu dodatkowo dźwigienkę samowyzwalacza z czerwoną kropką, tak mile kojarzącą się z książeczką czekową Mao Ze Donga, która okładki takiego koloru dokładnie właśnie miała.


 No to teraz będą jaja, bo od góry na obudowie migawki widzimy pierścień z czerwoną kropką wskazującą swym grubym paluchem z brudnym paznokciem na tow. Balona jak B. Ów pierścień czasy, nowe czasy wybiera i każdy kto nie jest wystarczająco postępowy, musi odejść na wieki lub zamilknąć. Zapomniałbym, pierwszy jest pierścień nastaw odległości (ze skalą głębi ostrości), sprzężony z dalmierzem w celowniku, ale jest on na tyle niewidoczny na zdjęciu, że jestem niemalże rozgrzeszony, ale odległość ustawia się tym zębatym pierścieniem nad miechem. Poniżej skali nastaw czasów znajduje się wybierak przysłon ze strzałką z czerwoną kreską. Czerwoną niczym sztandar komunistycznej ojczyzny aparatu. Przeszedłszy upendałnem przez miech, dochodzimy do sedna, czyli korpusu. Zacznę od prawej, bo łatwiej. Jest tam dźwignia naciągu filmu i spust z blokadą, zabezpieczającą przed kolejną ekspozycją na tej samej klatce. Co prawda migawkę można naciągnąć, ale nie można wyzwolić jej, dopóki nie przewinie się filmu. Na środku napis po angielsku  głosi, że seagull. Co głosi napis chiński nie wiem, bo muszę się przyznać nie uważałem na chińskim w liceum (he, he, daliście się nabrać, nie chodziłem do liceum, tylko do zawodówki o profilu ślusarz-tokarz, a wieczorowo ciągnąłem drugi fakultet: kotlarz-palacz). Na samym końcu widać niczym koło sterowe Aurory, kalkulator ułatwiający obliczenie prawidłowej ekspozycji. W półkolistym, oble zakończonym okienku, znajdują się piktogramy oznaczające miejsce wykonywania zdjęcia, podejrzewam że będzie to od góry przestrzeń za stodołą z dala od tejże, jakieś cienie pod śliwką chińską typu liczi, pokój w komisariacie milicji i tam dalej. Na pierścieniu z kolei znajdują się czerwone okręgi z podwójnym dnem. Na przykład ten cały pusty w środku imaginuje nam słoneczko, tak jasne, takim blaskiem świecące, jak tylko nasz Przywódca najjaśniejszy potrafi. Im kółeczko bardziej zamalowane, tym z podlejszą kreaturą do czynienia mamy. Na samym dnie znajduje się kropelka monsunowego deszczu. W środku kalkulatora znajduje się obrotowa tarcza z okienkami, w których ustawiamy czułość zastosowanego filmu w ASA lub DIN, albo w obu naraz, kiedy ktoś ma fantazję. Ja mam i jak widać wykorzystałem oba okienka, a co! Stać mnie! W opozycji do kółek mamy liczby, o których zastosowaniu napiszę niżej. "Hola! Hola! Panie cwany gapa, a jak z kalkulatora korzystać?" zawołacie. Ano tak, że wybieramy piktogram oznaczający otoczenie fotografującego i jego celu, na ten piktogram celujemy odpowiednie kółko (słońce, chmury, deszcz), po przeciwnej stronie odczytujemy wartość liczbową, którą wykorzystujemy do ustawienia ekspozycji, o czym za chwilę, albo dwie.


 Tu jest chyba napisane "Made in China" w obu językach imperium. Jest też numer seryjny i celownik. Na ściance tylnej są dwie blindy podpisane "12" dla numeracji kadru 6x6 i niżej "16" dla numeracji 6x4,5. Bowiem o czem nie raczyłem wspomnieć, aparat jest dwuformatowy.



 Po otwarciu klapy, niby normalnie, ale, ale: szast-prast i rozkładamy dwie blaszki, dzięki którym z formatu 6x6 robi nam się 6x4,5. No! Panie, mają łeb te Chińczyki. Nie dziwota teraz, że trzymają się mocno. Przypomne bowiem szanownemu Państwu, że po tej stronie muru, aby zmienić format, trzeba było mieć odpowiednią fabryczną ramkę, którą jeśli zgubiliśmy podczas przeprowadzki, to zgubiliśmy i koniec, kaplica, a jak kaplica to też grób. Aha, przepraszam za rdzę, ale aparat przeleżał trzydzieści lat pod słodkimi kartoflami, chyba patatami.




 To jest już koniec, czyli tajemnica tajemniczych cyferek i pan Samochodzik rozwikłana. Po ustawieniu kalkulatora jak należy, wybieramy z puli odpowiednią liczbę i zamiast do kolektury najbliższego TOTO, udajemy się na mordkę obiektywu, gdzie znajdują się takie same cyferki i liczby kropkami oddzielone. Strzałka wybierająca liczbę połączona jest z wybierakiem czasu i wybierakiem wartości przysłony, a one z kolei w wielkim ząbkowanym pierścieniem z kropką. Obracając pierścieniem wybieramy konkretną parę przysłona-czas, aby zmienić wartość przysłony, należy lekko podnieść wybierak liczb i przesunąć go względem pierścienia z kropką. Po tej czynności, należy ustawić konkretną wartość liczbową. Mam nadzieję, że tak zamotałem opis, że nikt tego nie zrozumie i będzie musiał nająć Mandaryna, który mu to wszystko łacno wytłuszczy tranem lub innym smalcem. Tak czy siak kalkulator jest dość dokładny, w kontrowersyjnych momentach różnice pomiędzy nim, a elektronicznym światłomierzem sięgały 1EV (zdjęcia prześwietlone były o tyle właśnie), ale raczej kładłbym ten fakt na karb mojej subiektywności, a nie na błąd w obliczaniu logarytmu samego w sobie.

Na koniec powiem tylko tyle, nie jest to może cud techniki na miarę sprzętu niemieckiego z tamtego okresu, ale obiektyw rysuje, migawka miga i jest gut.

Kilka zdjęć powstałych przy użyciu wyżej opisanego aparatu, czyli "śioł mi so potrafiś":

fujifilm neopan 100 acros 100@100
tetenal ultrafin plus 1:6 (n+2)
25*C 7'00''
0-1+4x/1'

fujifilm neopan 100 acros 100@100
tetenal ultrafin plus 1:6 (n+2)
25*C 7'00''
0-1+4x/1'

fujifilm neopan 100 acros @100
tetenal ultrafin plus 1:6
27*C 7'45'' (n+2; 1,4x)
0-1'+2x/1'

fujifilm neopan 100 acros 100@100
tetenal ultrafin plus 1:6 (n+2)
25*C 7'00''
0-1+4x/1'