czwartek, 28 listopada 2013

Kwik, kwik jak kwik fokus.

  W dyskusji przed i po napisaniu recenzji aparatu FED-5, kolega Johann z Berlina, stwierdził, że aparat jest niewyobrażalnie brzydki, paskudny. A w ogóle, to radził żebym zrecenzował coś japońskiego, na przykład canona 7s, czy jak mu tam. Co prawda nie mam wspomnianego canona, ale mam innego canona, ostatniego jaki się ostał w mym domu. A ostał się, bo nie mój, tylko Żony. Leży zakurzony:

  CANON AL-1 (QF) bo o nim mowa, jest aparatem z pierwociną systemu samoczynnego ostrzenia u canona. co prawda pierścień ostrości nadal kręcony jest grabą, ale to czy jest ostro czy nie, decyduje aparat. Aparat pojawił się na rynku w 1982 r. więc lata swoje ma, ale wszystko w nim działa jak należy. Zestawienie tego aparatu z fed-5 nie ma najmniejszego sensu, ale daje nam ogląd co się działo w sowietach, a co w wolnym świecie. Znaczy nie wiem czy wolnym, kapitalistycznym raczej.

Fig. 1 Z prawa dla reportera

  Patrząc z tej strony widzimy pokaźne wybrzuszenie, dzięki któremu aparat trzyma się gracko. Wybrzuszenie to jest permanentne, niczym inwigilacja w Szuflandii, a czemu? A no temu, że mieści się w nim pitanie aparatu, czyli dwie baterie AAA (LR3), co sprawia, że w razie wyczerpania się prądu bateryjki kupimy w każdym geesie, mówiąc pani Basi lub Zosi, że do pilota nam potrzeba, żeby oglądać serial. Na przykład dynastię z Blakiem Carringtonem. Na przykład. Nad uchwytem widzimy oznaczenie modelu, tj. AL-1, które jak w pysk nam mówi, że to seria A, i choćbyś podskoczył, to nie będzie inaczej. Nad oznaczeniem modelu widoczne są litery L A  i nie chodzi o Los Angeles, o nie! Litera L oznacza, że spust jest zawarty, a litera A mówi, że jest odemknięty. Jest też niewidoczna litera S, która oznacza, że wybrano tryb samowyzwalania z okowów drobnomieszczaństwa i warcholstwa. i spod ucisku klasowego. WRÓĆ! Przepraszam, ale po tym Dzierżyńskim trochę mnie się pokiełbasiło pod deklem. Ale co dalej? Jak żyć? Dalej widzimy czerwony klosz, pod którym zamontowana jest żaróweczka migająca w rytm muzyki, kiedy samowyzwalacz pracuje, najpierw pomału jak żółw ociężale, a pod koniec to nawet zdrowo zaiwania. Dalej mamy obiektyw, nad nim pryzmat z nazwą firmy i z czerwoną kropką. Czy kropka ma coś wspólnego z leicą? Raczej nie sądzę. Jak zwykł mawiać jeden sędzia, wyjeżdżając na wakacje.

Fig. 2 Z lewa czyli beka

  A kiedy na drugą stronę urządzenie odwrócimy, ujrzymy zza pryzmatu wspomniane S nieśmiało wychylające się, ujrzymy też mnóstwo czerwonych kropek w liczbie dwóch, jedną wspomnianą, druga na obiektywie. Jako że jest to obiektyw z mocowaniem nFD (nowe FD), podczas jego zakładania obie kropki należy do siebie zusammen przystawić i kiedy bagnet obiektywu w ciało aparatu zagłębi się w całości, obróć jego należy w lewo o jakieś dwadzieścia stopni, aż przycisk na obiektywie, widoczny pod czerwoną kropką wyskoczy z kliknięciem. aby obiektyw wyzwolić spod jarzma kapitalizmu z aparatu, należy ów guzik wcisnąć, szkło w prawo obrócić i wyjąć. Niedaleko czerwonej kropki, na aparacie widzimy guzik, który powoduje wydłużenie czasu naświetlania półtora raza, albo coś w tym guście. Dokładnie nie wiem, bo to nie mój aparat i używam go sporadycznie. Widzimy jeszcze plakietkę z literami QF, które oznaczają quick focus, czyli wspomnianego elektronicznego asystenta ostrzenia.

Fig. 3 Prosto w twarz

  W sumie wszystko co tu widać, zostało już opisane, dlatego pamiętaj! Chroń las, a las ochroni ciebie! 
Pewnie zastanawiacie się, co to widać w obiektywie. W sumie ja też. No dobra, zaraz o tym będzie.

Fig. 4 Lustereczko powiedz przecież

  To co widać było w obiektywie na poprzednim zdjęciu, to nic innego jak wzór na lustrze, który jest wykorzystywany przez pomocnika ostrzenia. Dzięki liniom tym część światła nie jest rzucana na matówkę, a przechodzi przez lustro i pada na lusterko pomocnicze, które kieruje światło na czujnik CCD. Jak taki czujnik działa nie wiem i nie będę udawał, że wiem. Znaczy wiem, ale po łebkach, a nie chce mię się szukać. Tak czy siak, z czujnika CCD informacja trafia do wizjera, w którym mamy dwa czerwone trójkąty i zielone kółko. Trójkąt z lewej skierowany jest w prawo i nakazuje kręcić pierścieniem odległości w prawo, trójkąt z prawej skierowany jest w lewo i w tę stronę każe kręcić pierścieniem. A kiedy już tak pokręcimy tym pierścieniem, niczym kołem sterowym i ostrość złapiemy, aparat zaświeci zieloną kropkę, czym da nam do zrozumienia, że już okej, już dobrze, nasz trud skończon. Obszar z którego mierzona jest ostrość, znajduje się w centrum kadru i zaznaczony jest na matówce w postaci bardzo maciupciego prostokąta. Aha, magicznego wzorku canona w wizjerze nie widać. Po prostu magia. Nie koniecznie świąt.

Fig. 5 Nie garb się Karol!

  Z tyłu widzimy okienko nastaw czułości filmu, które to kółko przed poruszeniem, należy odblokować wciskając guzik tuż po prawej. Widzimy wizjer, w którym oprócz wspomnianych diod pomocnika ostrzenia, znajduje się takoż wskazówka światłomierza. Wskazówka jak na canona przystało, durna jak but z lewej nogi. Równie durna była... A nie! Przepraszam. Nie durna. Znaczy durna, ale nie do końca. Wskazówka w AL-1 pokazuje czasy otwarcia migawki (aparat ma priorytet przysłony, czasy można wybrać samemu lub powierzyć to automatowi). A zatem, aparat pokazuje nam, jaki czas należy wybrać dla konkretnej przysłony. tudzież jaki czas zostanie przezeń użyty w trybie A. A nie i tak głupie, zdawało mnie się w sumie, że nie. No nieważne. Wskazówka służy też do informowania czy baterie są mocne, czy już może są do wyrzutu.

Fig. 6 To mniey boli

  Po otwarciu pokrywy komory filmu widzimy komorę na kasetę, w której to komorze znajduje się oznaczenie daty produkcji. Widzimy czarną flagę w dniu dzisiejszym, oraz szpulę odbiorczą. Drzwi aparatu niewymienne są i basta! To model amatorski, więc nie ma się co spodziewać wodotrysków. Cieszcie się psubraty, że tego asystenta łaskawie Wam dali.

Fig. 7 Clayman! Up here!

  A kiedy na górę aparatu popatrzymy, zauważymy pokrętło zwijania powrotnego filmu, ze składaną korbką, a jakże. Zauważymy grzebyk ułatwiający zmianę ustawionej czułości filmu, a na prawo napisu | ASA znajdziemy przycisk zwalniający blokadę. Nad tym wszystkim czarny guzik kontroli baterii. Na pryzmacie gorąca stopka z jednym dodatkowym kontaktem, którym aparat z lampą czułości jakoweś sobie przesyłają. Na prawo widzimy pokrętło nastaw czasów otwarcia migawki. Ustawienie A jest blokowane, aby powrócić do skromnego trybu ręcznego, należy wcisnąć przycisk srebrzysty w środku pokrętła się znajdujący. W trybie manualnym aparat otwiera migawkę jak widać w zakresie 1/15 - 1/1000s oraz B, w trybie automatycznym, aparat otwiera migawkę bezstopniowo w zakresie 1s - 1/1000s (te czasy pokazuje wskazówka w wizjerze). Nad pokrętłem widać okienko lampki wspomnianego o wiele wcześniej samowyzwalacza. Dalej mamy nudę, tj. spust migawki z gwintowanym standardowo gniazdem wężyka spustowego, dźwignię naciągu migawki i filmu jednocześnie, oraz okienko licznika klatek, tu na literze S jak start chyba.

Fig. 8 Z góry widać dno

 Tak się zmęczyłem tą recenzją, że pozostało nam już tylko leżenie na plecach. A kiedy leżeć na plecach, trzymając ręce na piersiach panienek widać, oprócz chmur typu cumulus: klapkę komory wspomnianych baterii typu mały paluszek, w której wyłamał się ząbek blokady, a geniusz jakiś miast to naprawić, jak na białego człowieka przystało, wziął i kręcił wkręt, jak człowiek sowiecki nie przymierzając. Co prawda brakujący ząbek udało mnie się dosztukować, przy pomocy klipsa od walkmana sony, ale wkręt zostawiłem, bo nie wiem co gorsze, on sam czy dziura po nim. Pod klapką mamy sprzęgło przewijacza, na którym to sprzęgle była zaślepka, ale się odkręciła gdzieś na Bukowym Berdzie i jeśli nie została zjedzona przez nornicę, leży pewnie tam po dziś dzień. Widzimy też mały otwór na bolec wspomnianego przewijacza. W niszy w kształcie domu, znajduje się guzik zwalniający blokadę przewijania powrotnego. Pod obiektywem gwint statywowy, nowoczesny i na samym końcu dwa styki przewijacza. I tyle. Koniec orędzia. 

  Tym aparatem kilka zdjęć wykonałem, ale tylko jedno mam akurat pod ręką. Oto ono:

Seks i przemoc
kodak profoto 100
Rezerwat Zwiezło

  Konkludując, czy to dobry aparat czy nie? Uważam że tak. Pomocnik ostrzenia nawet w umiarkowanym oświetleniu radzi sobie nie najgorzej. Kiedy natomiast oświetlenie spadnie poniżej czułości czujnika CCD dramatu też nie ma, bo matówka jest bardzo jasna, tak jasna jak w canonie AE-1P, więc można spokojnie ostrzyć na matówce. Cecha ta przyczyną była tego, że lubiłem tym aparatem robić makro, bo nie występował problem z ciemniejącymi klinami. Można by się zżymać na lichotę czasów w trybie manualnym, ale w sumie nie należy zapominać, że to niemalże bliźniak canona AV-1, który miał tylko tryb automatyczny, więc nie jest źle. Poza tym aparat trzyma się wygodnie, szkła do niego są dobre, ogólnie żyć nie umierać. 


No dobra, mam też drugie. Nie wklejałbym gdyby nie prośby publiczności.

Autor z paskudą (z tyłu z prawej)
kodak profoto 100
Tworylne, 1.5.2009

środa, 27 listopada 2013

Czerwona zaraza

  Mówią, że człowiek z wiekiem staje się rozumny. Może i tak, ale ja coś czuję, że człowiek robi się przede wszystkim sentymentalny. Dlatego dziś, przez sentyment opiszę pokrótce mój pierwszy aparat, kupiony zupełnym przypadkiem. Tak jest, zupełnym.

  Pamiętam jak dziś, przypadkiem z Matką weszliśmy do pedetu przy Krakowskim Przedmieściu i zupełnym przypadkiem na stoisku fotograficznym na półce stały lubitele 166b i fedy 5. Lubitel mnie się nie spodobał, więc kupiliśmy FED'a. Co prawda nikt w rodzinie nie interesował się fotografią, ale skoro już były aparaty, to się kupowało. Był rok 1987...

  Posiadany przeze mnie aparat, to tak zwana "pełna opcja". Były jeszcze FED-5w - bez światłomierza i FED-5s - bez korekty dioptrycznej, ale za to z ramką w wizjerze.

  Po otwarciu pudełka nos atakował charakterystyczny zapach sowieckiej techniki i żelu osuszającego. Obecne są one i dziś, zarówno technika jak i zapach. Co atakowało nos to już wiemy, a co oczy? Oczy atakowały instrukcje w języku rosyjskim i polskim. Instrukcja polska nie zawierała ilustracji i ogólnie była przetłumaczona na dziwny polski. Zasadniczo niewiele z niej zrozumiałem, a jedyne co zrozumiałem to to, żeby nie zmieniać czasu otwarcia migawki, przed naciągnięciem tejże. Zaowocowało to tym, że zdjęć w wieku 8 lat to ja wielu nie zrobiłem, ale dzięki temu jednemu punktowi, aparat przeleżał nieużywany, w stanie jak nowym, aż do roku 2001, kiedy jadąc w Karkonosze, postanowiłem się w końcu przekonać, co to jest warte. 


  Wspomniałem o instrukcjach, zapachach i innych, a nie wspomniałem o najważniejszym. O aparacie! Aparat, skryty w pięknym skórzanym futerale jest "udoskonaloną" kopią leiki, której dokładnie? Nie wiem i nie jest to ważne, bowiem ma on z leiką tyle wspólnego co zaporożec z nsu prinz. Aha, i jeszcze nazwa. Nazwa aparatu, czyli FED to inicjały Feliksa Edmundowicza Dzierżyńskiego, który stworzył czerezwyczajkę. Niestety nic mi nie wiadomo, czy Krwawy Feliks był fotoamatorem czy nie. Podejrzewam, że jednak nie. Ale ponoć kochankiem był pierwyj sort.


  Aparat trzyma się futerału dzięki śrubie wkręcanej w gniazdo statywu, w sumie normalka. Ogólnie wszystko tu w porządku jest, tyle tylko że część otwierana, zakrywająca górę aparatu i obiektyw, jest zamocowana na stałe, przez co dynda i się obija o brzuch. Aczkolwiek jestem w stanie pojąć czemu tak jest. Ale o tym później, żeby nie było zbyt prosto, zbyt łatwo.


  Po wyjęciu aparatu z futerału widzimy: fasetkowe okienko światłomierza selenowego, pod nim dźwignię samowyzwalacza i przycisk tenże wyzwalający, radioaktywny obiektyw industar 61l/d o ogniskowej 55mm i otworze względnym f/2,8, ciut nad nim okienko dalmierza, a za nazwą aparatu (ФЭД-5) widzimy okienko celownika.


    Po drugiej stronie widzimy zasadniczo to samo, tyle że z drugiej strony.


  Zdjąwszy obiektyw, który jest wkręcany na gwint M39, ukazuje nam się popychacz dalmierza. Gdyby się lepiej przyjrzeć dostrzeglibyśmy także płócienną migawkę o przebiegu poziomym. Tu ważna rzecz. Zatyczkę obiektywu zdejmujemy tuż przed wykonaniem zdjęcia i tuż po wykonaniu go zakładamy z powrotem. Istnieje bowiem ryzyko, że przypadkowe skierowanie aparatu ku słońcu zaowocuje wypaleniem dziurki w płótnie migawki. I tu wracamy do futerału, z dyndającą klapką. Mniemam, że sowieccy akademicy z Leningradu tak to wymyślili, żeby człowiek poirytowany dyndaniem, futerał zamknął, zabezpieczając się przed wypaleniem dziurki. Wot technika. 


  Na nieostrym zdjęciu wierzchu aparatu widzimy skale na obiektywie:
- skalę przysłon,
- skalę głębi ostrości i
- skalę odległości.
  następnie na aparacie, patrząc od prawej mamy:
- licznik klatek,
- pod nim dźwignię naciągu migawki i przewijania filmu zarazem,
- spust migawki z kołnierzem odblokowującym,
- pokrętło nastaw czasów migawki,
- stopkę lampy błyskowej, gorącą stopkę,
- zegar światłomierza,
- kalkulator naświetlania z pokrętłem zwijania powrotnego filmu w środku.

  Licznik klatek jest automatyczny, to znaczy że po otwarciu pokrywy aparatu, licznik się zeruje. Wówczas po założeniu nowego filmu, należy przewinąć dwie - trzy klatki, aż jedynka na liczniku, zrówna się ze znacznikiem na obudowie.
  Jak wspomniałem wcześniej, czasy migawki należy zmieniać wyłącznie po naciągnięciu tejże. Po pierwsze pokrętło nastaw kręci się podczas naciągania migawki i filmu, więc wybrany czas otwarcia migawki i tak jest widoczny dopiero po naciągnięciu, po drugie sowieci nie byli w stanie skopiować niemieckich synchronizatorów czasów szybkich i wolnych, przez co są one niezsynchronizowane, dlatego majdrowanie pokrętłem czasów przed naciągnięciem, może zaowocować zniszczeniem mechanizmu otwarcia migawki.
  Aby zmienić czas naświetlania należy po naciągnięciu migawki podnieść nieznacznie pokrętło i ustawić na wybranym czasie, a jak wybrać czas? O tym niżej.



  Na tym zdjęciu nieco lepiej naszym oczom ukazuje się licznik światłomierza wraz z kalkulatorem ekspozycji. Światłomierz w aparacie FED-5 jest selenowy, co oznacza, że wskazówka wychylona jest non stop, kiedy światło pada na ogniwo fotowoltaiczne znajdujące się w urządzeniu. Światłomierz ma okienko pokryte fasetkami, co powoduje, że pomiar światła obejmuje jakieś 25-30 stopni. Tak czy siak, pierwsze co należy uczynić, to po założeniu filmu ustawić pierścień z dwoma aluminiowymi cyckami tak, aby czułość filmu była wskazywana przez czarny znacznik, skierowany do dołu. Tu, w tym przypadku jest ustawiony źle, bo pokazuje nie wiedzieć czemu przysłonę f/16. Skala czułości filmu jest w wartościach GOST (ГОСТ), ale biorąc pod uwagę dokładność światłomierza selenowego, nie ma znaczenia czy się ustawi 130 ГОСТ, zamiast 100ASA/21°DIN, czy coś pomiędzy 65, a 130 ГОСТ. I tak się pomyli przy dodawaniu. Światłomierz, albo użytkownik. Następnie po skierowaniu aparatu w stronę fotografowanego obiektu, należy zerknąć na liczniki odczytać liczbę wskazywaną przez wskazówkę, a jakże. W tym przypadku jest 5,5. Następnie kręcimy zewnętrzną obudową kalkulatora tak, aby w okienku pokazała się liczba odczytana z zegara. U mnie na zdjęciu znów jest bez sensu, bo okienko pokazuje 3.


  Kiedy już ustawimy kalkulator jak należy, odczytujemy wartość ekspozycji w postaci pary przysłona/czas. na zdjęciu wyżej mamy następujące pary:
- f/16 i 2s
- f/11 i 1s
- f/8 i 1/2s
- f/5,6 i 1/4s
- f/4 i 1/8s
- f/2,8 i 1/15s.
 Użycia jaśniejszego obiektywu nie przewidziano, także tego.

  Aby zwinąć film, należy wcisnąć pierścień blokady, znajdujący się pod spustem migawki, następnie kciukiem wcisnąć pokrętło w kalkulatorze i obrócić je w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Pokrętło naonczas wyskoczy niczem filip z konopi, co umożliwi zwinięcie filmu. Po zakończeniu zwijania, pokrętło wcisnąć, przekręcić zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara, dzięki czemu zablokuje się i nie będzie wystawać. Pierścień blokady zwijania wróci do swej normalnej pozycji podczas naciągnięcia migawki.


  Na spodzie aparatu mamy dwa motylki, służące do otwierania komory filmu. Metodą starodawną pokrywą są całe plecy aparatu. Z lewej znajduje się komora kasety, a z prawej rolka odbiorcza.


  Na koniec został nam jeszcze celownik, który jest lunetą Newtona, który oprócz krążka dalmierza nie posiada ani ramki, ani nic, ale za to posiada pierścień korekcji dioptrycznej. Pierścień jest metalowy, więc okularnicy powinni raczej zdjąć okulary przed celowaniem, tym bardziej, że oko trzeba dosadnie przysunąć do wizjera, żeby dobrze widzieć celownik. Pod gorącą stopką znajduje się gniazdko lampy błyskowej. Tylna ścianka ozdobiona jest jeszcze logo ФЭД, oraz nieśmiertelnym: сделано в СССР.

  Powinien jakoś podsumować recenzję, ale co tu podsumowywać? Ot sowiecka zrzynka z leiki, swego rodzaju wehikuł czasu, aparat bowiem niewiele się zmienił od czasu kiedy powstał FED, tj. od 1933. Fakt, zmieniono, a może i nie, mocowanie obiektywu, dodano światłomierz, ale poza tym nic się nie zmieniło. I pomyśleć, że w tym samym czasie, kiedy my przypadkiem kupiliśmy Freda za grube, nic nie warte złotówki z Waryńskim, Japończycy mieli już aparat z autofokusem, nafaszerowany elektroniką i czym tylko chcesz. Na przykład bitą śmietaną. Nie chcesz bitej śmietany? No to nie.

  No dobra, na poważnie to ciężko podać mi jakieś zalety tego aparatu, wad pewnie by się nieco znalazło, ale nie są to dyskwalifikujące wady. Ale gdybyście mnie spytali czy warto go kupić, powiedziałbym szczerze, że nie. Już o niebo będzie lepsza Yashica ELECTRO 35 GSN, zwłaszcza że FED-5 w ładnym stanie potrafi kosztować niewiele mniej.


  Na koniec dwa zdjęcia wykonane opisywanym aparatem.


swiema foto 65
commie camera day 1/5/2009 r.
Tworylne
polaroid 200
Śnieżka 2001 r.


Tally ho!