czwartek, 20 lutego 2014

Uwaga na kieszkonkowców!

   Miałem nie pisać tej recenzji, ale cóż, olej już się rozlał, więc nie ma co załamywać rąk, tylko trzeba podkasać rękawy i wziąć się do pracy.

   Pierwszy kontakt z aparatami kieszonkowymi na film 135 miałem dzięki uprzejmości mego Ojca, który gdzieś w okolicach 1990 - 91 roku kupił we Lwowie aparat łomo kompakt - awtomat, w skrócie określany jako łk-a. Czujecie? ŁKA. Młody podówczas byłem i nie wiedziałem nic o łomografii. Aparatu więc nie używałem, tym bardziej że koledzy na wycieczkach klasowych wyciągali elektryczne kodaki, a ten całkowicie ręcznie napędzany, obciachowy jakiś taki był. W każdym razie aparatu poważnie użyłem dopiero dziesięć lat później. Użyłem bodajże trzy razy i podziękowałem. Głównie za sprawą obiektywu (minitar-1 2,8/32), który winietował jak szlag, a z bliskiej odległości dawał takie dystorsje, że każdy bez wyjątku wyglądał jak łorms (taka znaczy glizda z gry, co to będę w nią grał), natomiast pomieszczenia wyglądały jakby były zaprojektowane na ciężarnym kwasie. Aha, fakt że użyłem aparatu związany był z tym, że w Internecie przeczytałem o wspomnianej łomografii, czego potem gorąco żałowałem. Przeczytałem też, że pierwowzorem łomo łk-a była cosina cx-1 lub cx-2. Czy optyka cosiny była równie fatalna co łk-a nie miałem okazji się przekonać, ale flickr pokazuje, że szału nie ma. Poza nieszczęsnym szkiełkiem na resztę nie narzekałem. Naświetlać film naświetlał, nawet w miarę poprawnie, także tego. Co do operowania aparatem, to jak wspomniałem naciąg był ręczny, a właściwie palcowy, bo naciągało się kciukiem kręcąc kołem zębatym. Fotografując wybór przysłony pozostawiało się aparatowi, a odległość ustawiało się strefowo na piktogramy, które objawiały się zresztą w wizjerze. Jakoś tak to było. Wiecie, aparatu nie mam już parę ładnych lat, więc to i owo zatarło się już w mej pamięci.

   Kiedy więc po kilku latach dojrzałem do wyprzedaży całego sowieckiego chłamu jaki posiadałem, bez żalu sprzedałem też i łk-a. Ale zaraz pomyślałem, że zaraz zaraz, nie używałem go wcale, ale taki kieszonkowy aparat to przecież fajna sprawa. Dlatego też, nie znając innej alternatywy, kupiłem olympusa xa-2. Właściwie to olek, oprócz tego, że był mydelnicą, niewiele się różnił od złomo. Ostrość nastawiana strefowo, brak wpływu na przysłonę, winieta (ale nie zawsze, jak teraz patrzę na zdjęcia)... Obiektyw był nawet ciemniejszy niż w łk-a i nieco węższy. Było to zuiko 3,5/35. Fakty związane z tym aparatem też mnie się powoli zacierają w pamięci. Pożyczyłem go bowiem jakieś trzy lata temu i tyle go widziałem... Pozostało parę tych zdjęć...

   Potem przez dłuższy czas nie wchodziłem w posiadanie żadnego aparatu tego pokroju, aż napisał mi Kolega po przeczytaniu recenzji krwawego Feliksa, że starczy tych socjalistycznych rupieci, żebym zrecenzował coś japońskiego, na przykład canona 7s. I tak się przekomarzaliśmy, aż Kolega wsunął propozycję, że pożyczy mi contaxa T. Ochoczo się zgodziłem, bo czemu by nie? Fakt, teraz przeklinam dzień, w którym zobowiązałem się zrecenzować ten aparacik, ale wtedy nie miałem żadnych obiekcji. No i tak się szykowałem do recenzji, że pomyślałem, a czemu nie dodać contax'owi konkurencji? W ten sposób stałem się posiadaczem olympus'a XA. Tak więc czas skrzyżować rękawice. 
 
 



  W srebrnym narożniku contax T, onieśmiela nas swą srebrzystą, aluminiową obudową. Ale niech Was to nie zmyli, klata jak u pirata, a w środku wata. A konkretnie plastik. no, ale pierwszy rzut oka onieśmiela niejednego przeciwnika, z przeciwnego narożnika.



  Patrząc od frontu nic nie widzimy, wojownik ów bowiem szczelnie kryje miękkie podbrzusze, pod gardą z klapki. W czasach młodości, należało pogilgać subtelnie dzyndzelek po lewej, a wówczas contax gardę odchylał, my wtedy hakiem buch go w czerep, klapa opadała, dzięki czemu uzyskiwaliśmy dostęp do miękkiego podbrzusza jakim były...




  ...Okienka wizjera i dalmierza, dioda samowyzwalacza, na prawo od nich oraz obiektyw sonnar 2,8/38 T*, od samego Karola Cajsa osobiście. No właśnie, ta klapka mnie osobiście od aparatu odstręcza. przez nią bowiem aparat traci wiele. Jak wiele? ano na przykład spróbujcie otworzyć aparat zimą, bez ściągania rękawic. Spróbujcie otworzyć niezauważenie na bazarku. No i ten chrzęst podczas otwierania. Jak bym za każdym razem miażdżył karalucha. Może tak ma być, ale ja za każdym razem byłem w stresie, że coś uszkodzę. Nad soczewką obiektywu widzimy ślepko światłomierza, które ma niby widzieć to samo, co widzi obiektyw. Ale pamiętajcie, to samo nie znaczy tak samo. No! Obiektyw posiada migawkę centralną i przysłonę o (jeśli mnie pamięć nie myli) ośmiu blaszkach. Tu niestety bije konkurenta na przysłowiową głowę.




  Patrząc na aparat od jego tej strony, widzimy gwint lampy błyskowej, pod nim trzy styki automatyki tejże. Widzimy też dumnie wyprężony obiektyw. Pierścień pierwszy, to pierścień ostrości. Działa gładko i miło, aż za miło. dlaczego? Ano dlatego, że za nim jest pierścień przysłon, który już tak miło nie chodzi, więc jeśli mamy ustawioną ostrość, a chcemy przestawić przysłonę, możemy być pewni, że ostrość też pójdzie w las. No, chyba że mamy dłonie czterolatki, albo sami jesteśmy czterolatkiem. Ale z tego co wiem, to w wieku czterech lat, zarówno pojęcie ostrości, plamki dalmierza, jak i przysłony i ekspozycji są czystą abstrakcją.




  A z kolei z tej strony widzimy wypukłość bicepsa, co biorąc pod uwagę, że to strona prawa, daje nam do myślenia. O! sznurek na nadgarstek jest zacny, ale firmowo trochę za długi, trzeba było zrobić węzeł, żeby nie spadał.



  Kiedy patrzymy na contax'a z góry, a ja na przykład patrzyłem na niego cały czas z góry i z pogardą, widzimy od lewej zakamuflowaną korbkę zwijania filmu oraz pierścień ją otaczający, a do zmiany czułości filmu służący, guzik, który wydłuża czas otwarcia migawki o +1,5EV, a pod niem suwadło, które uruchamia samowyzwalacz. Swoją drogą to nigdy nie wiedziałem, czy konkretne suwadło jest włączone, czy nie. Bo domyślnie, to jak czerwono, to włączone, a tu nie, tu odwrotnie. A tam to już w ogóle. Na prawym końcu mamy spust, którego kolor jest tym, co najbardziej mnie się w tym aparacie podobało, oraz elektroniczny licznik, który podobał mnie się mało, zwłaszcza jak na mrozie zaczęły słabować baterie, licznik się skasował i musiałem zaczynać wszystko od nowa.



  Poza tym licznik włączał się po otwarciu klapki, więc nie można nawet było sprawdzić, bez otwierania tejże, ile nam zostało pestek w magazynku. A pamiętajcie, że każde otwarcie, to chrzęszczenie chrząszcza.
   A kiedy już widzimy obiektyw od góry, to warto zwrócić uwagę na to, że ósemka jest zielona i kreska jest zielona. To hiperfokalna, że tak powiem.




  Sprowadzeni do parteru widzimy sznurowadło, przycisk blokady zwijania filmu, suwaczek zamykający wanienkę i śrubę na monetę o nominale 100¥, albo podobnym. W komorze mieszczą się dwie baterie SR44, lub jedna 2L76. Pewnie weszłoby też pół PX28, ale żadnej połówki nie miałem pod ręką (nie licząc pół litry spirytusu rektyfikowanego, rzecz jasna).



  Po robocie dobrze wziąć kąpiel. tu contax ma przewagę nad rywalem, że ma ciasną, ale własną wanienkę. Docisk filmu na zawiasie. i ciekawostka - naciąg, którego dźwignię widzimy tu w pełnej krasie, działa tylko kiedy klapka obiektywu jest otwarta. Czyli zakładając film, aparat ma być wyroztwierany, jak to mówią u nas, na wąsatym Podkarpaciu, jak stodoła na młóckę. No cóż, może w krainie przekwitłej wiśni tak lubią, ale do mnie nie przemawia coś takiego.




  Klap, klap, więcej krwi. wysuwany obiektyw musi być czymś uszczelniony, tym czymś jest welwetowy sweter widoczny w głębi komory filmu.



  Wanienka w środku, plastik, styki - nie wiadomo do czego komu potrzebne, więcej plastiku. Aha, otwarty aparat migawki nie wyzwala, za Chiny Ludowe. W sumie racja, bo kto robi zdjęcia przy otwartej wanience?



  

  Patrząc na barczyste plecy widzimy okienko objawiające nam czułość filmu użytego i guzik widzimy, który blokadę zdejmując, ustawienie tejże nam umożliwia. Wizjer takoż widzimy z wyraźną plamką dalmierza, oraz na koniec dźwignię ogólnie pojętego naciągu. Dźwignia chowa się w ciało aparatu na płask. Nie będę pisał, że w rękawicach nie ma szans, aby ją ruszyć, bo przecież rękawice ściągnęliśmy już przy drugim zdjęciu przecież. W wizjerze aparat za pomocą diod obwieszcza nam, jaki mniej więcej czas wybrał. Nie jest to zbyt dokładne, bo na skali mamy tylko 1/30s, 1/125s i 1/500s. Nie są to wszystkie czasy, bowiem aparat bezstopniowo wybiera między 8s, a 1/500s.



  Czas przedstawić czelendżera, w narożniku czarno-czerwonym. Jest to olympus XA, który nosi ksywę jajco. Albo Olgierd Mydelnica. Zaraz czarno-czerwony? Znaczy banderowiec!


  Podczas ważenia obywatel jajco, skrywa przed światem wszystko z wyjątkiem pimponka, który służy do zmiany przysłony, a także do otwierania lampy błyskowej. Widzimy też diodę, diodę, która podczas sprawdzania baterii świeci światłem czerwonym ciągłym. Nie pamiętam co robi podczas wyzwalania za pomocą samowyzwalacza, ale się dowiem. Dowiedziałem się. Błyska najpierw powoli, a potem przyspiesza. A jak przyspiesza, to wiadomo, że to już.




  Ale popieszczony mile rozsuwa swą obudowę, niczym rasowy ekshibicjonista, wystawiając na światło dnia obiektyw i tym podobne. Obiektyw to jak widać zuiko o światłosile f/2,8 i ogniskowej 35mm. Jest to nieco więcej niż w przypadku contaxa i to widać na zdjęciach. obiektyw ma przysłonę z dwóch blaszek, które dają kwadratowy otwór przysłony. słabo, co nie? Pod obiektywem mamy maciupcią dźwignię suwaka czułości filmu, który przesuwa nad obiektywem blaszkę z dziurkami, które udostępniają światło odpowiedniemu elementowi fotoelektrycznemu. Mała czułość, mała dziurka, mało światła, długi czas. Duża czułość, duża dziurka, dużo światła, krótki czas. tak to mniej więcej działa. Na samym dole widzimy dźwignię służącą do ustawiania ostrości. Powiem Wam, że tak jak rozsunięcie osłony obiektywu w rękawicach było dla mnie od początku oczywistą oczywistością, tak ustawienie ostrości już nie. Ale okazało się, że dźwigienka niemnożko wystaje poza obrys, co umożliwia ustawienie jej z dokładnością i precyzją. Aha, pimponkiem przysłon, też możemy majdrować w rękawicach, sam osobiście sprawdzałem.

 

   Rozsunięcie osłony powoduje także otwarcie okienka dalmierza. Całkiem automatycznie!



  Rzuciwszy okiem tu, bo warto, widzimy na samej górze gniazdko z popychaczem. Ten popychacz trąca lampę, dzięki czemu lampa się włącza. poniżej znajduje się gwintowane gniazdo, do którego mocuję się lampę. Na samym dole widzimy dwa styki, które sterują automatyką lampy.




  Patrząc z góry na aparat zamknięty, niczym Sezam Alego Baby, widzimy złożoną korbkę zwijania filmu, piezoelektryczny spust migawki, który w tym momencie i tak nie działa, bo po co? Oraz licznik klatek. normalny, analogowy. Taki w sam raz dla wąsatego Podkarpacia, czyli dla mnie. Wytrawny razwiedczik wypatrzy także wystającą, na kształt krajzegi, zębatkę. Zębatkę naciągu migawki i filmu przewijania.


  Dzięki ruchowi przesuwnemu osłony obiektywu zostaje zakryta korbka zwijania, ale odsłaniają się otwory głośniczka. Nie wiem po co, bo jego słychać zawsze, nawet wtedy kiedy aparat jest zasunięty. Znaczy nie zawsze. słychać go gdy sprawdzamy sprawność baterii, oraz wtedy kiedy używamy samowyzwalacza. Tryb pracy głośniczka jest taki sam, jak i diody na przedniej obudowie. Widzimy także skalę odległości z zaznaczoną na czerwono cyfrą 3. To na nią należy ustawić odległość, kiedy chcemy fotografować wykorzystując hiperfokalną natomiast przysłonę należy ustawić na wartość f/5,6, która dla odmiany jest namalowana złotą farbą. Niestety jeszcze tego nie widzieliście, ale wierzcie mi, że zostanie Wam objawione.



  Zerkając nieśmiało na spód aparatu widzimy od prawej gniazdo statywu, pokrywę komory baterii (otwieraną i zapełnianą w ten sam sposób, co pokrywa i komora contax'a T), przycisk zwalniający blokadę zwijania filmu, oraz w końcu, lecz nie na końcu wybierak wielofunkcyjny, aktualnie w stanie spoczynku. Ten wybierak służy nam do trzech różnych czynności:
  • do wydłużenia ekspozycji o +1,5EV;
  • do sprawdzenia czy baterie się nadają;
  • i do wykonania fotografii z samowyzwalacza.
   Wybierak jak dla mnie ma minus jeden taki, że wystaje poza obrys aparatu, kiedy używany. Ale z kolei plus taki, że na przykład podczas dodawania +1,5EV do ekspozycji, nie musimy go trzymać tak jak w przypadku wyżej omawianego konkurenta. No, i stanowi taką niby nóżkę (łac. parapodium), którą dla pewności się podpiera. To podparcie zwłaszcza docenimy fotografując z pomocą samowyzwalacza.





  Aparat otwiera się bez zaskoczenia, po prostu rozkłada się korbkę zwijania powrotnego, ciągnie się ją do góry, zatrzask zwalnia blokadę, a klapka się otwiera. Korbka blokuje się w położeniu górnym, dzięki czemu podczas zakładania kasety z filmem nic nam nie wadzi. Zresztą, co ja wam będę mówił? Widać jak na dłoni, że tu jest po katolicku, a nie jakieś wanienki. Psia ich mać!




  Plamka dalmierza okrągła, ale tylko z tej perspektywy, bo normalnie prostokątna. w wizjerze oprócz plamki i jakiegoś paprocha widać też ramkę określającą kadr, oraz skalę czasów od 1s do 1/500s, ze skokiem co 1EV. Czas mniej więcej wybrany przez aparat wskazuje wskazówka. Migawka może być otwarta nawet i dziesięć sekund, ale o tym aparat to bynajmniej ani słowem nie piśnie.




  Jeśli wytężyć wzrok, to tu chyba nawet widać tę wskazówkę. Jest skierowana całkiem na dół, w lewym dolnym rogu wizjera. To na górze to paproch, albo rzęsa czyjaś. Na pewno nie moja.




  Po podłączeniu lampy, należy przesunąć dźwignię przysłon całkiem do góry. Dzięki temu lampa się włącza, komunikując ten fakt wypuszczeniem guzika z żaróweczką w środku, dla lepszej komunikacji. Natomiast przysłona ustawia się w pozycji odpowiadającej mniej więcej f/3,5. Na lampie na lewo od palnika widzimy przełącznik czułości, który posiada trzy nastawy, 100ASA, 400ASA i AUTO. Pod okienkiem w którym widać czułość, znajdujemy okienko, które chyba sprawdza czy błysk był dobry. Do końca nie wiem, bo instrukcję lampy mam włoską, a ja po włosku to wiem tylko jak chleb z mortadelą kupić. Ha! ha! Daliście się nabrać, nawet tego nie umiem. Między palnikiem, a aparatem znajduje się pokrętło śruby łączącej obie części.




  Z tyłu lampy krótka instrukcja, informująca jak wyłączyć lampę oraz jaki jest zasięg lampy kiedy używamy filmu o czułości 100ASA, a jaki kiedy używamy filmu o czułości 400ASA. Ogólnie niewielki, ale pocieszam się, że w przypadku lampy A11, zasięg jest jeszcze mniejszy. Ale to nie ważne, bo żeby zrobić parę zdjęć u cioci na imieninach w zupełności wystarczy.




   Tu widzimy co do czego. Znaczy, co do czego pasuje. O, a na to thc5 to nie zwróciłem wcześniej uwagi. Ciekawe.






  I na koniec lampa samojedna. tezaurus twierdzi, że samojezdna, ale ja wiem lepiej. Miałem ją w rękach nie raz i nie dwa i żadnych kółek nie widziałem. Aha, lampa zasilana jest dwiema bateriami LR6, w przeciwieństwie do słabszej A11, która błyskała zasilana tylko jedną baterią LR6.

   I to by było na tyle, jak to mawiał profesor mniemanologii stosowanej. Można by się pokusić o dyskusję o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą, ale już mnie się nie chce. Może następnym razem.

  Tally ho!

środa, 19 lutego 2014

Bronica EC-TL

Postanowiłem dokonać czegoś, czego nie dokonał przede mną żaden Polak. Postanowiłem opisać aparat Bronica EC-TL. Oczywiście na ile pozwala mi na to moja wiedza i zdolności. Czy się udało?  Nie wiem, osądźcie sami:

Pewnego razu przyśnił mi się John Lennon i powiedział: "każdy ma modułową lustrzankę średnioformatową, miej i Ty!". Bardzo mnie się ten sen spodobał, mimo że za Lennonem nie przepadam ani tyle, więc po przebudzeniu włączyłem komputer i zacząłem przeglądać Internety w celu znalezienia aparatu takiego jak dla mnie. Niektóre modele odpadły w przedbiegach ze względu na cenę, inne ze względu na pochodzenie klasowe i gdy już miałem dać sobie z zakupem spokój, znalazłem aparat taki jak dla mnie. Była to tytułowa bronica EC-TL.


Aparat pochodzi z roku 1975 i jak na swoje lata, ma pewną nietypową cechę. Jest to pomiar światła przez obiektyw, oraz samoczynny tryb naświetlania. Co prawda dzięki pryzmatom z pomiarem inne lustrzanki średnioformatowe też miały możliwość pomiaru TTL, ale bronica tym się od nich odróżniała, że pomiar był prowadzony przez tułów. Oznacza to, że w codziennym użytkowaniu można było na luzaku patrzeć w komin i nie było potrzeby noszenia pryzmatu, który lekką ręką ważył jakieś 652g. Czy tyle dokładnie? Nie wiem, strzelałem. Druga sprawa to właśnie ta wspomniana cecha, dzięki której po ustawienia pokrętła na pozycji A, fotograf ustawiał przysłonę, jakiej chciał użyć, a dobór czasu powierzał aparatowi. I wiecie co? Można było na tym aparacie polegać jak na Zawiszy. Ba! nadal można, o czym niejednokrotnie się przekonałem i w dobrych i w złych warunkach atmosferycznych. Nie wspomniałem jeszcze, że są pewne nieścisłości odnośnie pomiaru. Jedni powiem twierdzą, że w pierwszych seriach pomiar był centralnie ważony, to jest z uwypukleniem centrum kadru, a inni twierdzą, że w późniejszych wypustach, światłomierz mierzył światło z całego kadru. Jak było? Nikt nie wie, czeski film jednym, a zasadniczo dwoma słowami.




No, ale nie ma co dzielić konia na czworo, czas się zająć aparatem, jego budową i innymi cechami jemu danymi. Patrząc z lekkiego skosa na lewą ściankę aparatu co nam się rzuca w oczy? Pewnie każdemu co innego, ale mnie się powiedzmy, że nasamprzód rzuca czerwony guzik światłomierza, który można wykorzystywać także jako przycisk podglądu głębi ostrości. Aparat mierzy światło bowiem po przymknięciu przysłony do wartości roboczej. Jest to pomiar przez lustro (behind the mirror), cokolwiek by to znaczyło. Druga rzecz i trzecia jakie mnie się rzucają w oczy, to oprócz marki aparatu dwa oznaczenia, modelu EC-TL i TL. Nazwę EC-TL można rozwinąć jako electronically controlled - through the lens. Oznacza dla nas to tyle, że aparat posiada migawkę sterowaną elektronicznie, a pomiar odbywa się przez obiektyw. Ale o tym już było. To TL na czołówce aparatu znaczy to samo. Bez sensu, ileż można powtarzać, ja to załapałem już w pierwszym akapicie, mimo że nie było tam o tym mowy. A jak z Wami jest, ha? 

Kurcze! Obiektyw, przecież najpierw rzuca się obiektyw. Obiektyw tak się rzuca, że kiedyś Komura 4/200 wypadła mi na posadzkę, bo ją macher źle skręcił. Całe szczęście, że mi kafelki w kuchni nie pękły. W każdym razie obiektyw posiada mocowanie bagnetowe, tak zwany mały bagnet, który się mocuje w duży bagnet. Duży bagnet posiada ślimacznicę, służącą do nastawiania ostrości. Bowiem obiektywy o ogniskowych 40mm - 135mm (i wspomniana Komura) takiej możliwości nie mają, są tylko zespołami soczewek. Ale może o tym później. Albo nie. Zobaczę. 


Na lewej ściance widzimy także stopkę lampy błyskowej, ale bez styku służącego do wyzwalania jej. Za to nieco z tyłu, nad paskiem jest gniazdko PC, które wyzwala lampy po kabelku. Przed stopką widzimy dźwigienkę, a pod stopką przycisk. Jest to dźwignia wstępnego podnoszenia lustra, co jest bardzo przydatne podczas zdjęć na statywie z długim czasem naświetlania. Aby podnieść lustro należy wcisnąć przycisk, a następnie przesunąć dźwigienkę w dół. Lustro się podniesie, a po wykonaniu zdjęcia i zamknięciu migawki wróci tam gdzie stało. Nie, nie ZOMO. Ono tam stało, jak Zygmunt III Waza na kolumnie Zygmunta.


Kominek wizjera dumnie sterczy. I ładnie co więcej. I taki ładny na nim znak ZORRO. Wzruszyć się można. 





No to powygłupiały my się, czas na drugą stronę. Z drugiej strony nadal widzimy obiektyw przede wszystkim, ale widzimy też w lewym górnym rogu czołówki (kiedy patrzeć od tej strony) przycisk, który służy do wyjmowania helikoidu. Helikoid mocowany jest to tułowia za pomocą dużego bagnetu, a należy go wyjąć, kiedy używamy dłuższych obiektywów, powyżej 200mm, prócz Komury jak sądzę, oraz podczas używania telekonwertera. Po założeniu telekonwertera w niego wpuszczamy helikoid i dopiero w niego wrażamy obiektyw. Na dole czołówki widzimy spust migawki z czerwoną kropką. Czerwona kropka w zależności od swego położenia informuje, czy spust jest zablokowany, czy nie jest. Teraz? Sam nie wiem. Nie pamiętam. Zdjęcie sprzed trzech lat. 

Na bocznej ściance widzimy pokrętło służące do nastawiania czasów migawki, wraz z wewnętrznym pokrętłem służącym do ustawiania czułości filmu. Widzimy złożoną korbkę przewijania filmu, a zarazem naciągania migawki. To co widzimy dalej, to już artefakty kasety. Je może zostawię na później. Może nie zapomnę o nich, ale nie obiecuję. 


Skoro jesteśmy przy migawce, to jest tak, że na pokrętle znajdziemy następujące nastawy: B - 4s - 2s - 1s - 1/2s - 1/4s - 1/8s - 1/15s - 1/30s - 1/60s - 1/125s - 1/250s - 1/500s - 1/1000s - A - •. Czyli jasne. mamy tryb B, czasy od 4s do 1/1000s, tryb automatyczny i czas mechaniczny oznaczony kropką, który jest równy 1/40s. Po wybraniu litery A, jak wspomniano aparat pracuje w trybie preselekcji przysłony i wówczas wybiera czasy od 2s do 1/1000s, bezstopniowo. I te wszystkie prawda czasy, prawda, wymagają, żeby prawda, była włożona bateria. Bez baterii, lub kiedy jest ona słaba, migawka otwiera się, lecz nie zamyka, coś jak tryb B. Wyjątkiem jest właśnie nastawa na kropkę, gdyż czas 1/40s jest czasem mechanicznym i baterii nie potrzebuje. Aha, po otwarciu migawki w reżymie B, aparat nie marnuje baterii, a i do zamknięcia jej nie potrzebuje. Jest to ważne przy długich czasach naświetlania, kiedy aura nie sprzyja. Są  bowiem aparaty, że trzymają migawkę otwartą dzięki prądowi, bateria pada - migawka też. Niemiłe to, a tu proszę. Można? Można!






Właściwie to wszystko już było. Aha, zwróćcie uwagę na to, że czas 1/60s jest zaznaczony na czerwono, a jest tak, bo to jest czas synchronizacji elektronowych lamp błyskowych.

Na górze kominka widać wichajsterek. Światło tam się mocno odbija więc nie widać, ale uwierzcie mi, że jest na nim strzałka. Sam wichajsterek służy do otwierania kominka, a gdy już otworzymy kominek, służy on to rozkładania lupki. Trzeba po prostu przesunąć w kierunku wskazywanym przez strzałkę.






A tak wygląda aparat po zdjęciu obiektywu. W aparacie został helikoid. Jak widać i porównać z poprzednimi oraz następnymi zdjęciami, obiektyw dość głęboko zanurza się do wnętrza aparatu. Przez to lustro musi być podzielone na dwie części. Większa część - górna, podnosi się, zasłaniając matówkę, natomiast mała - dolna ześlizguje się na dół, chowając się w trzewiach aparatu. W związku z tym pasują obiektywy stosowane z poprzedniczkami, to jest bronikami D i S2 (S2A). Przy czym tam było śmieszniej, bo całe lustro opadało na dół, a matówka była zasłaniana dodatkową roletką. Na bogato pan Japończyk to wymyślił, nie mam pytań.




Nic ciekawego, o czym bym już wcześniej nie pisał. Więc napiszę o szyberku, w sumie nawet można ujrzeć szczelinę szyberka. Albo nie, napiszę o tym, że aparat nie otworzy migawki, dopóki nie wyjmie się całkowicie szyberka ze szczeliny. Ma tam taką krzywkę, ta krzywka blokuje bolczyk i ten bolczyk albo nie pozwala, albo pozwala. Zwłaszcza kiedy go nie ma, bo schowany.



Tu z tej strony prawda, widzimy na przykład pokrętło służące do ustawiania czułości filmu. W sumie żadna rewelacja, bo możemy ustawić w zakresie 25 - 3200ASA. Zasadniczo szybszych filmów jak 400ASA nie używam, ale czasem przydałaby się niższa czułość, niż te 25ASA. Przy okienkach nastaw czułości filmu widzimy trzy kropki, każda dla innego zakresu ogniskowych. Biała kropka dla obiektywów 40 - 100mm, żółta: 150 - 200mm, czerwona: 300 - 1200mm. Musiałem sprawdzić w instrukcji, bo najczęściej używam obiektywów 50mm i 75mm.



Na kasecie z kolei widzimy przełącznik 12/24. Jeśli fotografujemy na filmie typu 120, ustawiamy przełącznik na wartość 12, jeśli używamy filmu typ 220, wtedy przełączamy na 24. Przełącznik ten wpływa na licznik, żeby liczyć film normalny, albo podwójny. Nic więcej. Poniżej widzimy klucz przewijania filmu w kasecie, niezależny od korbki na korpusie. Widzimy też (trochę licho) metalowy przycisk i dźwigienkę. Służą one temu, żeby można było wykonać wielokrotną ekspozycję. I znów, wciskamy guzik, przesuwamy dźwigienkę tak, aby znacznik wskazywał literę D i hajda na koń! naciągamy migawkę, lecz nie przewijamy filmu. Żeby wrócić do normalniej pracy, wciskamy, wracamy na A i tak. Ta funkcja przydaje się takoż, kiedy musimy wyzwolić migawkę, a aktualnie nie mamy filmu w kasecie, bowiem aparat w trybie kasety A, nie wyzwala, ma wewnętrzną blokadę. Znaczy można wyzwolić migawkę zdjąwszy kasetę, ale prościej przestawić dźwignię, nieprawdaż.





Od góry zaglądając w wizjer, przy normalnym użytkowaniu ujrzelibyśmy diody (z przodu wizjera), które informują użytkownika jaki czas jest ustawiony, ewentualnie jaki czas dobrał aparat w trybie preselekcji. W trybie preselekcji wybrany czas miga, a trybie ręcznym dla odmiany świeci światłem ciągłym. Czasy od 4s do 1/60s kolor diod jest żółty, pozostałe czasy świecą na zielono. Dodatkowo znajdują się też diody czerwone informujące o prze- lub niedoświetleniu. Diody zaczynają świecić, po włączeniu światłomierza. I jeszcze jeden warunek, migawka koniecznie musi być napięta.



O! widzicie strzałkę na kominku? Teraz mi wierzycie. Ale zaprawdę zaprawdę powiadam Wam, błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.



Na dole, który jest zasadniczo tyłem, kaseta. Na kasecie przyciski dwa, służące do jej otwierania. Znajdują się one po lewej stronie. Najpierw zasadniczo należy wcisnąć ten ze strzałką, a następnie ten nad nim. Dopiero wtedy kaseta się otworzy, a licznik się wyzeruje. Zaraz, on już jest zerem. Coś pokiełbasiłem. Między guzikami, a licznikiem kieszonka na skrzydełko z pudełka po filmie. Dzięki temu skrzydełku pamiętamy co jest w kasecie.



Aha, na szczycie, jakby się przyjrzeć, można się dopatrzyć na obiektywie przyciskozatrzasku zwalniającego obiektyw ze ślimacznicy.






Od spodu nic. Może poza gwintem statywowym, standardowym, czyli 1/4'', komorą baterii do której idealnie pasuje sześciowoltowa bateria srebrowa 4SR44 (PX28), oraz otworami pozycjonującymi kiedy używamy z aparatem uchwytu w kształcie litery L. Uchwyt ten znajduję nie do końca wygodnym, bowiem trzeba go trzymać lewą ręką. No ale z prawej to on by nie mógł być, bo pokrętła. Dlatego wolę używać chwytu pistoletowego, ale o tym później.





Tak wygląda aparat z pryzmatem 45° i obiektywem Komura 4/200.





A tu dziewczynka z zapałkami.





Tu z kolei widzimy Bronisławę z Aleksandrem. Czasem tak w życiu bywa, że Bronisława tłamsi sobą Aleksandra. Zahukany chłopina, ale co poradzi? Nie ta kategoria wagowa.





I na koniec przysmak Wikingów, śmietana w śmietanie oraz młot Thora. Na Odyna, czyż to nie piękne? Ja patrzę i płaczę.


Wypadałoby jakoś podsumować, dać za i przeciw, porównać z innymi, ale do diaska! Czy to ważne? Nieważne. Dla mnie to jest najlepsza średnioformatowa lustrzanka modułowa i basta!


Tally ho!


Zdjęcia wykonane tym aparatem, przeze mnie, znajdziecie tym albumie.

wtorek, 18 lutego 2014

Wstęp do testowania

... Taki był plan. ja dostaję aparat, robię zdjęcia i recenzuję. W międzyczasie w mojej głowie wykiełkował pomysł, żeby zrobić recenzję porównawczą z konkurentem, na którego i tak miałem od dłuższego czasu chrapkę, tym bardziej, że potrzebowałem czegoś, co zastąpiłoby pożyczony dawno temu aparat, jednemu obywatelowi Chorzowa.
... Oczekując na przybycie kawalerii, testowałem pożyczony aparat. Pomimo delikatnego traktowania pierwsza usterka, dobra moja wina, nie ma co drążyć tematu. ale potem druga. Po drugiej usterce wyszła na jaw prawda, którą gdybym znał wcześniej, nie tknąłbym się prawdopodobnie tego aparatu. Niestety w tym momencie mój obiektywizm odpłynął w stu procentach. Oczywiście nie można oceniać aparatu po jednym egzemplarzu, ale wiecie, niesmak pozostał. Dlatego recenzji nie będzie. Jeśli jesteście zawiedzeni z tego powodu, bardzo mi przykro, ale uważam, że to nie ma sensu.

Z pasterskim pozdrowieniem
Wasz uniżony sługa
rabin

ps. Oczywiście, to żaden test, wszak aparaty były trzymane w ręce, zdjęcia wykonano na pełnym otworze, było pochmurno i Podkarpacie, ale możecie potraktować to jako kwiz bez nagród. Wystarczy odpowiedzieć, które zdjecia zostały wykonane contaxem T, a które olympusem XA. Tu znajdziecie album ze zdjęciami

poniedziałek, 10 lutego 2014

Autostradą do piekła

  Mówią, że ciekawość to pierwszy krok do piekła. A ja Wam mówię, że jeśli to jest piekło dla perfekcjonistów to gotów tam jestem pojechać choćby i autostradą.

  Ale właściwie o co chodzi? Ano na forach pojawiają się pytania: z czym to się je? Czym popija? Czym zakąsza? Prawdę powiedziawszy nie wiem i wiedzieć nie chcę. Ale ostatnio coś mnie tknęło i postanowiłem sam się dowiedzieć, kiedy jeden z kolegów spytał o protopana 400. 

  Kupiłem zatem na dobry początek cztery rolki małego obrazka. Kiedy film dotarł, oczom mym ukazała się kaseta po jakimś nie wiadomo czym, z naklejoną etykietą protopan 400. Oprócz informacji, że film jest czarno-biały i że ilość filmu zwinięta w kasecie pozwala wykonać 36 ekspozycji, nie znalazłem na niej nic więcej godnego uwagi. Ale co tam. jak testować, to testować. 

  Korzystając zatem z wolnej soboty, a właściwie wolnego sobotniego popołudnia, załadowałem filmem olympusa OM-2n, nakręciłem pierścienie pośrednie vivtara, na to założyłem zuiko 3,5/50 macro, całość na sanki, a sanki na statyw i rozpocząłem polowanie na makro kadry. Aha, ma się rozumieć, że na aparacie nastawiłem 400ASA, żeby nie było. Pierwsza klatka, druga taka sama tylko +1EV i trzecia +2EV. pstrykam, pstrykam. Nagle! Śmieszna sprawa, aparat nie reaguje na zmianę przysłony. Myślę, pewnie baterie kupione za darmochę w hipersupermegamarkiecie słabują, ale nie, nie słabują. Zmiana na inne baterie, to samo. Przepuściłem tak chyba z dziesięć klatek i wtedy tknęło mnie, żeby sprawdzić pierścienie. I znalazłem winowajcę. Jeden z pierścieni miał zgięty popychacz, który jest odpowiedzialny za przenoszenie wartości przysłony do pudełka. Po wyprostowaniu popychacza kombinerkami praca aparatu wróciła do normy, a ja wróciłem do zdjęć. Film skończyłem, zwinąłem i popełniłem, jak się później okazało, pierwszy, lecz czy nie ostatni, kardynalny błąd. Wyjąłem film w świetle. Co prawda stałem plecami do okna, osłaniając aparat swem ciałem, ale na niewiele się to zdało. 

  Mając naświetlony film, należało go wywołać. Na cyfrowej prawdzie, dla tego filmu są czasy dla wywoływaczy, których albo nie mam, albo nie używam, bo rodinal. Dlatego postanowiłem eksperymentalnie wywołać go w moim zmodyfikowanym id-68, który dla prostoty nazywam id-68plus, albo id-68mod, albo id-68+. Modyfikacja opiera się na zwiększeniu dwukrotnym ilości fenidonu z 0,13g do 0,26g i bromku potasu z 1g do 2g. Jako że czasu nigdzie nie mogłem znaleźć, założyłem, na podstawie innych filmów, że powinno wystarczyć 12 minut w 20 st. C. Czy wystarczyło? To się miało okazać po około dwudziestu minutach. Ale zanim wlałem wywoływacz, postanowiłem zgodnie z katolickim zwyczajem, poddać film płukaniu w wodzie czystej, kranowej i zdrowej. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy z koreksu wylałem wodę w kolorze zeszłorocznego śniegu, nieprzyzwoicie czarnego. Drugie płukanie i woda wylewa się błękitna. "Hmmm..." - myślę, wygląda znajomo, przeszukałem szybko notatki i myślę, że te dwanaście minut, faktycznie powinno być OK. Tym bardziej, że ilford i protopan w jednym stali koreksie (co ma do rzeczy ilford nie wiem, nie pamiętam, nie znam się, może razem wołałem?)... Tak czy siak, dwanaście (a właściwie 13'30'' bo woda miała 19*C) minut wołania, przelanie szybkie wodą i trzy minuty w zasadowym przerywaczu Moersch'a, płukanie metodą ilforda i wyciągamy, znaczy ja wyciągam, ale myślę, że opis tak poetycko malarski, że czujecie się jakbyście tam byli ze mną. Czujecie? To nie ja, jakby co. Jakie pierwsze odczucia? Nie dość że maska błękitnawa, a podłoże liche, to na dodatek wyszło słabo, to znaczy cienko. Wniosek, albo następnym razem palić na 200ASA, albo wołać dłużej. Aha, jak cienko? Ano tak, że musiałem powiększać przez filtr nr 5., żeby coś strawnego uzyskać. Poniżej skany negatywu.





  Wierzcie, albo nie wierzcie, ale tu aparat robił na pałę. Dopiero za chwilę miałem się opamiętać. 


  A za tą tapetą, to wierzcie mnie, lub nie, ale zjeździłem cały Rzeszów i bliższe okolice. 




  Film nie dość, że niebieskawy, to jeszcze na podłożu PET, albo na czymś podobnym (nie wiem, nie robiłem próby spaleniowej, ale zrobię, bo mi kawałek został). To podłoże tak się elektryzuje, niczym Rosja za władzy rad. Tu skany, więc pół biedy. posiedzi się nad foto szopą i się wstempluje, a pod powiększalnikiem większa bieda. Bieda szczególna, bo mimo użycia ramek bezszybkowych, mimo dmuchania niczym wielki zły wilk i tak za każdym razem jakiś paproch paskudny zostawał. I jeszcze jedno. Podłoże PET czy też inne, działa jak światłowód, przez to i przez swoją nieuwagę doprowadziłem do tego, że pierwsza klatka na filmie była tak zaświetlona, że nie nadawała się do Nietzschego. Absolutnie!

Oriental vc-fb ii warmtone

Ilford mgw.1k


  Na co jeszcze zwróciłem uwagę powiększając? Że film ów ma bardzo duże ziarno. Powiększając na papier 20x25cm nie spodziewałem się takiego. Bo gdybym się spodziewał, to bym wołał w rodinalu. Ha!

  Wyniki pierwszego wołania, zmusiły mnie do pewnych przemyśleń. Przemyślenie pierwsze: jeśli chcemy się zbliżyć do czułości pudełkowej i uzyskać cywilizowaną gęstość negatywu, należy wydłużyć czas wołania. Wykoncypowałem sobie piętnaście minut i tak właśnie drugi film wywołałem. Przemyślenie drugie: czarna woda i niebieskawe podłoże to niechybny znak, że trzeba sprawdzić film w podczerwieni. I taki był plan na niedzielę, ale niestety w niedzielę nie dopisało słońce, odłożyłem więc drugą część testu na bliżej nieokreśloną przyszłość. Nie mogły to być ani poniedziałek, ani wtorek, bo wtedy szedłem do pracy na rano, a zieloności w aptece tyle co na lekarstwo, czyli nic. No dobra, jest jeden storczyk, ale ktoś mi wlezie i buła, a nie fotografia tradycyjna będzie.

  Dopiero w środę udało się zgrać zmiany ze słońcem. zawiozłem Córkę do przedszkola, a sam odmawiając sobie nie tylko śniadania, ale i porannej kawy, zabrałem się za fotografię podczerwoną. Zestaw rejestrujący był ten sam co w sobotę, z tą różnicą, że dodałem filtr hoya r72. Nigdy nie robiłem makrofotografii podczerwonej w zimie, w dodatku przez szybę, postanowiłem zatem jak poprzednio wykonać trzy ekspozycje:

f/16
1s


f/11
1s

f/8
1s

f/3,5
1/15s

f/3,5
1/8s

f/3,5
1/4s

  Test na szybcika wykonany, ale nie da się ukryć efektu Wooda. Zastanawia mnie jedynie fakt, że na przysłonie f/3,5 wyszło lepiej, niż na przysłonie f/16. Trzeba by to powtórzyć, jak tylko wybuchnie zieloność. 


  Na pączkach efekt Wooda widoczny takoż. Ekspozycji nie pamiętam. 


  To zdjęcie mnie zastanawia, bo miało wyjść lepiej, a wcale tak nie wyszło. 




  No, ale nie da się ukryć, że pióro wyszło pierwsza klasa, nawet jakieś szczegóły widać między żeberkami spływaka. 


  A na opinelku to takie przejścia tonalne, że jak na Abbey Road. 

  A poza tym? No poza tym film nadal wygląda cienko, ale już lepiej niż za pierwszym razem. Nie miałem czasu go powiększyć, ale podejrzewam, że znowuż trzeba się będzie trzymać filtracji w okolicach 3 - 4. Wniosek jednak mój jest taki, że jak chcesz się bawić za 11zł/rolka, to się baw. Ja tam wolę zrezygnować z jednego piwa i dołożyć do tri-x'a. 

  Mój trud skończon.


PS.Aaha, pozostaje jeszcze wyjaśnienie tytułu. Otóż podejrzewam, że to jest nic innego, jak jakiś wynalazek rejestrujący w podczerwieni, a wykorzystywany wcześniej, jako film rejestrujący w fotoradarach. Coś jak rollei retro 80s i 400s. Przy czym nie jest to ten sam film, podobny ale inny, ale równie wątpliwy jak na mój gust.