czwartek, 20 lutego 2014

Uwaga na kieszkonkowców!

   Miałem nie pisać tej recenzji, ale cóż, olej już się rozlał, więc nie ma co załamywać rąk, tylko trzeba podkasać rękawy i wziąć się do pracy.

   Pierwszy kontakt z aparatami kieszonkowymi na film 135 miałem dzięki uprzejmości mego Ojca, który gdzieś w okolicach 1990 - 91 roku kupił we Lwowie aparat łomo kompakt - awtomat, w skrócie określany jako łk-a. Czujecie? ŁKA. Młody podówczas byłem i nie wiedziałem nic o łomografii. Aparatu więc nie używałem, tym bardziej że koledzy na wycieczkach klasowych wyciągali elektryczne kodaki, a ten całkowicie ręcznie napędzany, obciachowy jakiś taki był. W każdym razie aparatu poważnie użyłem dopiero dziesięć lat później. Użyłem bodajże trzy razy i podziękowałem. Głównie za sprawą obiektywu (minitar-1 2,8/32), który winietował jak szlag, a z bliskiej odległości dawał takie dystorsje, że każdy bez wyjątku wyglądał jak łorms (taka znaczy glizda z gry, co to będę w nią grał), natomiast pomieszczenia wyglądały jakby były zaprojektowane na ciężarnym kwasie. Aha, fakt że użyłem aparatu związany był z tym, że w Internecie przeczytałem o wspomnianej łomografii, czego potem gorąco żałowałem. Przeczytałem też, że pierwowzorem łomo łk-a była cosina cx-1 lub cx-2. Czy optyka cosiny była równie fatalna co łk-a nie miałem okazji się przekonać, ale flickr pokazuje, że szału nie ma. Poza nieszczęsnym szkiełkiem na resztę nie narzekałem. Naświetlać film naświetlał, nawet w miarę poprawnie, także tego. Co do operowania aparatem, to jak wspomniałem naciąg był ręczny, a właściwie palcowy, bo naciągało się kciukiem kręcąc kołem zębatym. Fotografując wybór przysłony pozostawiało się aparatowi, a odległość ustawiało się strefowo na piktogramy, które objawiały się zresztą w wizjerze. Jakoś tak to było. Wiecie, aparatu nie mam już parę ładnych lat, więc to i owo zatarło się już w mej pamięci.

   Kiedy więc po kilku latach dojrzałem do wyprzedaży całego sowieckiego chłamu jaki posiadałem, bez żalu sprzedałem też i łk-a. Ale zaraz pomyślałem, że zaraz zaraz, nie używałem go wcale, ale taki kieszonkowy aparat to przecież fajna sprawa. Dlatego też, nie znając innej alternatywy, kupiłem olympusa xa-2. Właściwie to olek, oprócz tego, że był mydelnicą, niewiele się różnił od złomo. Ostrość nastawiana strefowo, brak wpływu na przysłonę, winieta (ale nie zawsze, jak teraz patrzę na zdjęcia)... Obiektyw był nawet ciemniejszy niż w łk-a i nieco węższy. Było to zuiko 3,5/35. Fakty związane z tym aparatem też mnie się powoli zacierają w pamięci. Pożyczyłem go bowiem jakieś trzy lata temu i tyle go widziałem... Pozostało parę tych zdjęć...

   Potem przez dłuższy czas nie wchodziłem w posiadanie żadnego aparatu tego pokroju, aż napisał mi Kolega po przeczytaniu recenzji krwawego Feliksa, że starczy tych socjalistycznych rupieci, żebym zrecenzował coś japońskiego, na przykład canona 7s. I tak się przekomarzaliśmy, aż Kolega wsunął propozycję, że pożyczy mi contaxa T. Ochoczo się zgodziłem, bo czemu by nie? Fakt, teraz przeklinam dzień, w którym zobowiązałem się zrecenzować ten aparacik, ale wtedy nie miałem żadnych obiekcji. No i tak się szykowałem do recenzji, że pomyślałem, a czemu nie dodać contax'owi konkurencji? W ten sposób stałem się posiadaczem olympus'a XA. Tak więc czas skrzyżować rękawice. 
 
 



  W srebrnym narożniku contax T, onieśmiela nas swą srebrzystą, aluminiową obudową. Ale niech Was to nie zmyli, klata jak u pirata, a w środku wata. A konkretnie plastik. no, ale pierwszy rzut oka onieśmiela niejednego przeciwnika, z przeciwnego narożnika.



  Patrząc od frontu nic nie widzimy, wojownik ów bowiem szczelnie kryje miękkie podbrzusze, pod gardą z klapki. W czasach młodości, należało pogilgać subtelnie dzyndzelek po lewej, a wówczas contax gardę odchylał, my wtedy hakiem buch go w czerep, klapa opadała, dzięki czemu uzyskiwaliśmy dostęp do miękkiego podbrzusza jakim były...




  ...Okienka wizjera i dalmierza, dioda samowyzwalacza, na prawo od nich oraz obiektyw sonnar 2,8/38 T*, od samego Karola Cajsa osobiście. No właśnie, ta klapka mnie osobiście od aparatu odstręcza. przez nią bowiem aparat traci wiele. Jak wiele? ano na przykład spróbujcie otworzyć aparat zimą, bez ściągania rękawic. Spróbujcie otworzyć niezauważenie na bazarku. No i ten chrzęst podczas otwierania. Jak bym za każdym razem miażdżył karalucha. Może tak ma być, ale ja za każdym razem byłem w stresie, że coś uszkodzę. Nad soczewką obiektywu widzimy ślepko światłomierza, które ma niby widzieć to samo, co widzi obiektyw. Ale pamiętajcie, to samo nie znaczy tak samo. No! Obiektyw posiada migawkę centralną i przysłonę o (jeśli mnie pamięć nie myli) ośmiu blaszkach. Tu niestety bije konkurenta na przysłowiową głowę.




  Patrząc na aparat od jego tej strony, widzimy gwint lampy błyskowej, pod nim trzy styki automatyki tejże. Widzimy też dumnie wyprężony obiektyw. Pierścień pierwszy, to pierścień ostrości. Działa gładko i miło, aż za miło. dlaczego? Ano dlatego, że za nim jest pierścień przysłon, który już tak miło nie chodzi, więc jeśli mamy ustawioną ostrość, a chcemy przestawić przysłonę, możemy być pewni, że ostrość też pójdzie w las. No, chyba że mamy dłonie czterolatki, albo sami jesteśmy czterolatkiem. Ale z tego co wiem, to w wieku czterech lat, zarówno pojęcie ostrości, plamki dalmierza, jak i przysłony i ekspozycji są czystą abstrakcją.




  A z kolei z tej strony widzimy wypukłość bicepsa, co biorąc pod uwagę, że to strona prawa, daje nam do myślenia. O! sznurek na nadgarstek jest zacny, ale firmowo trochę za długi, trzeba było zrobić węzeł, żeby nie spadał.



  Kiedy patrzymy na contax'a z góry, a ja na przykład patrzyłem na niego cały czas z góry i z pogardą, widzimy od lewej zakamuflowaną korbkę zwijania filmu oraz pierścień ją otaczający, a do zmiany czułości filmu służący, guzik, który wydłuża czas otwarcia migawki o +1,5EV, a pod niem suwadło, które uruchamia samowyzwalacz. Swoją drogą to nigdy nie wiedziałem, czy konkretne suwadło jest włączone, czy nie. Bo domyślnie, to jak czerwono, to włączone, a tu nie, tu odwrotnie. A tam to już w ogóle. Na prawym końcu mamy spust, którego kolor jest tym, co najbardziej mnie się w tym aparacie podobało, oraz elektroniczny licznik, który podobał mnie się mało, zwłaszcza jak na mrozie zaczęły słabować baterie, licznik się skasował i musiałem zaczynać wszystko od nowa.



  Poza tym licznik włączał się po otwarciu klapki, więc nie można nawet było sprawdzić, bez otwierania tejże, ile nam zostało pestek w magazynku. A pamiętajcie, że każde otwarcie, to chrzęszczenie chrząszcza.
   A kiedy już widzimy obiektyw od góry, to warto zwrócić uwagę na to, że ósemka jest zielona i kreska jest zielona. To hiperfokalna, że tak powiem.




  Sprowadzeni do parteru widzimy sznurowadło, przycisk blokady zwijania filmu, suwaczek zamykający wanienkę i śrubę na monetę o nominale 100¥, albo podobnym. W komorze mieszczą się dwie baterie SR44, lub jedna 2L76. Pewnie weszłoby też pół PX28, ale żadnej połówki nie miałem pod ręką (nie licząc pół litry spirytusu rektyfikowanego, rzecz jasna).



  Po robocie dobrze wziąć kąpiel. tu contax ma przewagę nad rywalem, że ma ciasną, ale własną wanienkę. Docisk filmu na zawiasie. i ciekawostka - naciąg, którego dźwignię widzimy tu w pełnej krasie, działa tylko kiedy klapka obiektywu jest otwarta. Czyli zakładając film, aparat ma być wyroztwierany, jak to mówią u nas, na wąsatym Podkarpaciu, jak stodoła na młóckę. No cóż, może w krainie przekwitłej wiśni tak lubią, ale do mnie nie przemawia coś takiego.




  Klap, klap, więcej krwi. wysuwany obiektyw musi być czymś uszczelniony, tym czymś jest welwetowy sweter widoczny w głębi komory filmu.



  Wanienka w środku, plastik, styki - nie wiadomo do czego komu potrzebne, więcej plastiku. Aha, otwarty aparat migawki nie wyzwala, za Chiny Ludowe. W sumie racja, bo kto robi zdjęcia przy otwartej wanience?



  

  Patrząc na barczyste plecy widzimy okienko objawiające nam czułość filmu użytego i guzik widzimy, który blokadę zdejmując, ustawienie tejże nam umożliwia. Wizjer takoż widzimy z wyraźną plamką dalmierza, oraz na koniec dźwignię ogólnie pojętego naciągu. Dźwignia chowa się w ciało aparatu na płask. Nie będę pisał, że w rękawicach nie ma szans, aby ją ruszyć, bo przecież rękawice ściągnęliśmy już przy drugim zdjęciu przecież. W wizjerze aparat za pomocą diod obwieszcza nam, jaki mniej więcej czas wybrał. Nie jest to zbyt dokładne, bo na skali mamy tylko 1/30s, 1/125s i 1/500s. Nie są to wszystkie czasy, bowiem aparat bezstopniowo wybiera między 8s, a 1/500s.



  Czas przedstawić czelendżera, w narożniku czarno-czerwonym. Jest to olympus XA, który nosi ksywę jajco. Albo Olgierd Mydelnica. Zaraz czarno-czerwony? Znaczy banderowiec!


  Podczas ważenia obywatel jajco, skrywa przed światem wszystko z wyjątkiem pimponka, który służy do zmiany przysłony, a także do otwierania lampy błyskowej. Widzimy też diodę, diodę, która podczas sprawdzania baterii świeci światłem czerwonym ciągłym. Nie pamiętam co robi podczas wyzwalania za pomocą samowyzwalacza, ale się dowiem. Dowiedziałem się. Błyska najpierw powoli, a potem przyspiesza. A jak przyspiesza, to wiadomo, że to już.




  Ale popieszczony mile rozsuwa swą obudowę, niczym rasowy ekshibicjonista, wystawiając na światło dnia obiektyw i tym podobne. Obiektyw to jak widać zuiko o światłosile f/2,8 i ogniskowej 35mm. Jest to nieco więcej niż w przypadku contaxa i to widać na zdjęciach. obiektyw ma przysłonę z dwóch blaszek, które dają kwadratowy otwór przysłony. słabo, co nie? Pod obiektywem mamy maciupcią dźwignię suwaka czułości filmu, który przesuwa nad obiektywem blaszkę z dziurkami, które udostępniają światło odpowiedniemu elementowi fotoelektrycznemu. Mała czułość, mała dziurka, mało światła, długi czas. Duża czułość, duża dziurka, dużo światła, krótki czas. tak to mniej więcej działa. Na samym dole widzimy dźwignię służącą do ustawiania ostrości. Powiem Wam, że tak jak rozsunięcie osłony obiektywu w rękawicach było dla mnie od początku oczywistą oczywistością, tak ustawienie ostrości już nie. Ale okazało się, że dźwigienka niemnożko wystaje poza obrys, co umożliwia ustawienie jej z dokładnością i precyzją. Aha, pimponkiem przysłon, też możemy majdrować w rękawicach, sam osobiście sprawdzałem.

 

   Rozsunięcie osłony powoduje także otwarcie okienka dalmierza. Całkiem automatycznie!



  Rzuciwszy okiem tu, bo warto, widzimy na samej górze gniazdko z popychaczem. Ten popychacz trąca lampę, dzięki czemu lampa się włącza. poniżej znajduje się gwintowane gniazdo, do którego mocuję się lampę. Na samym dole widzimy dwa styki, które sterują automatyką lampy.




  Patrząc z góry na aparat zamknięty, niczym Sezam Alego Baby, widzimy złożoną korbkę zwijania filmu, piezoelektryczny spust migawki, który w tym momencie i tak nie działa, bo po co? Oraz licznik klatek. normalny, analogowy. Taki w sam raz dla wąsatego Podkarpacia, czyli dla mnie. Wytrawny razwiedczik wypatrzy także wystającą, na kształt krajzegi, zębatkę. Zębatkę naciągu migawki i filmu przewijania.


  Dzięki ruchowi przesuwnemu osłony obiektywu zostaje zakryta korbka zwijania, ale odsłaniają się otwory głośniczka. Nie wiem po co, bo jego słychać zawsze, nawet wtedy kiedy aparat jest zasunięty. Znaczy nie zawsze. słychać go gdy sprawdzamy sprawność baterii, oraz wtedy kiedy używamy samowyzwalacza. Tryb pracy głośniczka jest taki sam, jak i diody na przedniej obudowie. Widzimy także skalę odległości z zaznaczoną na czerwono cyfrą 3. To na nią należy ustawić odległość, kiedy chcemy fotografować wykorzystując hiperfokalną natomiast przysłonę należy ustawić na wartość f/5,6, która dla odmiany jest namalowana złotą farbą. Niestety jeszcze tego nie widzieliście, ale wierzcie mi, że zostanie Wam objawione.



  Zerkając nieśmiało na spód aparatu widzimy od prawej gniazdo statywu, pokrywę komory baterii (otwieraną i zapełnianą w ten sam sposób, co pokrywa i komora contax'a T), przycisk zwalniający blokadę zwijania filmu, oraz w końcu, lecz nie na końcu wybierak wielofunkcyjny, aktualnie w stanie spoczynku. Ten wybierak służy nam do trzech różnych czynności:
  • do wydłużenia ekspozycji o +1,5EV;
  • do sprawdzenia czy baterie się nadają;
  • i do wykonania fotografii z samowyzwalacza.
   Wybierak jak dla mnie ma minus jeden taki, że wystaje poza obrys aparatu, kiedy używany. Ale z kolei plus taki, że na przykład podczas dodawania +1,5EV do ekspozycji, nie musimy go trzymać tak jak w przypadku wyżej omawianego konkurenta. No, i stanowi taką niby nóżkę (łac. parapodium), którą dla pewności się podpiera. To podparcie zwłaszcza docenimy fotografując z pomocą samowyzwalacza.





  Aparat otwiera się bez zaskoczenia, po prostu rozkłada się korbkę zwijania powrotnego, ciągnie się ją do góry, zatrzask zwalnia blokadę, a klapka się otwiera. Korbka blokuje się w położeniu górnym, dzięki czemu podczas zakładania kasety z filmem nic nam nie wadzi. Zresztą, co ja wam będę mówił? Widać jak na dłoni, że tu jest po katolicku, a nie jakieś wanienki. Psia ich mać!




  Plamka dalmierza okrągła, ale tylko z tej perspektywy, bo normalnie prostokątna. w wizjerze oprócz plamki i jakiegoś paprocha widać też ramkę określającą kadr, oraz skalę czasów od 1s do 1/500s, ze skokiem co 1EV. Czas mniej więcej wybrany przez aparat wskazuje wskazówka. Migawka może być otwarta nawet i dziesięć sekund, ale o tym aparat to bynajmniej ani słowem nie piśnie.




  Jeśli wytężyć wzrok, to tu chyba nawet widać tę wskazówkę. Jest skierowana całkiem na dół, w lewym dolnym rogu wizjera. To na górze to paproch, albo rzęsa czyjaś. Na pewno nie moja.




  Po podłączeniu lampy, należy przesunąć dźwignię przysłon całkiem do góry. Dzięki temu lampa się włącza, komunikując ten fakt wypuszczeniem guzika z żaróweczką w środku, dla lepszej komunikacji. Natomiast przysłona ustawia się w pozycji odpowiadającej mniej więcej f/3,5. Na lampie na lewo od palnika widzimy przełącznik czułości, który posiada trzy nastawy, 100ASA, 400ASA i AUTO. Pod okienkiem w którym widać czułość, znajdujemy okienko, które chyba sprawdza czy błysk był dobry. Do końca nie wiem, bo instrukcję lampy mam włoską, a ja po włosku to wiem tylko jak chleb z mortadelą kupić. Ha! ha! Daliście się nabrać, nawet tego nie umiem. Między palnikiem, a aparatem znajduje się pokrętło śruby łączącej obie części.




  Z tyłu lampy krótka instrukcja, informująca jak wyłączyć lampę oraz jaki jest zasięg lampy kiedy używamy filmu o czułości 100ASA, a jaki kiedy używamy filmu o czułości 400ASA. Ogólnie niewielki, ale pocieszam się, że w przypadku lampy A11, zasięg jest jeszcze mniejszy. Ale to nie ważne, bo żeby zrobić parę zdjęć u cioci na imieninach w zupełności wystarczy.




   Tu widzimy co do czego. Znaczy, co do czego pasuje. O, a na to thc5 to nie zwróciłem wcześniej uwagi. Ciekawe.






  I na koniec lampa samojedna. tezaurus twierdzi, że samojezdna, ale ja wiem lepiej. Miałem ją w rękach nie raz i nie dwa i żadnych kółek nie widziałem. Aha, lampa zasilana jest dwiema bateriami LR6, w przeciwieństwie do słabszej A11, która błyskała zasilana tylko jedną baterią LR6.

   I to by było na tyle, jak to mawiał profesor mniemanologii stosowanej. Można by się pokusić o dyskusję o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą, ale już mnie się nie chce. Może następnym razem.

  Tally ho!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz